Ridley Scott mimo, iż wielkim reżyserem jest (OBCY,ŁOWCA ANDROIDÓW, POJEDYNEK, THELMA I LOUISE, GLADIATOR, AMERICAN GAGNSTER) jakoś nie ma szczęścia do podejmowania średniowiecznej tematyki. Jego KRÓLESTWO NIEBIESKIE mimo wystawnego budżetu i znanych gwiazd w obsadzie stało się kapą sezonu letniego w roku 2005.
ROBIN HOOD mimo niezłych recenzji krytyków i sporego szumu tego lata też nie spisuje się w amerykańskich kinach dobrze (do tej pory jedynie nieco ponad 87 milionów dolarów zysku przy niemal 200 milionowym budżecie!).
ROBIN HOOD to także 5 wspólny projekt Russella Crowe i Ridley'a Scotta.
choć wszystkie ich wspólne projekty były conajmniej przyzwoite to jak do tej pory jedynie 2 z nich mogły się pochwalić równie dużym artystycznym i komercyjnym sukcesem (GLADIATOR, AMERICAN GANGSTER).
Przed premierą filmu Scotta zarówno kinomani jak i krytycy kręcili nosami na nową wersję opowieści o banicie z Sherwood. Nic dziwnego, gdyż do tej pory ROBIN HOOD pojawił się już w niezliconej ilości flmów fabularnych i seriali.
Dodatkowo po premierze pierwszych zwiastunów wszyscy zarzucali Scottowi, iż kopiuje on słynny klasyk Kevoina Reynoldsa ROBIN HOOD- KSIAZE ZŁODZIEI z udziałem nieodżałowawanego Kevina Costnera.
Jednak Ridley Scott nie jest twórcą idącym na łatwiznę i hcociaż jego film nie stanowi żadnej innowacji w kreowaniu świata przedstawionego w ROBIN HOODZIE to jednak twórca GLADIATORA jako (w zasadzie pierwszy) ukazał nam historię narodzin mitu banity z Sherwood.
ROBIN HOOD AD 2010 kończy się tam gdzie inne filmy opowiadające o losach tego ikonograficznego bohatera się rozpoczynają.
Najnowszy film kreatora POJEDYNKU to epickie kino kostiumowo-przygodowe zrealizowane za pomocą nowoczesnych środków, ale w dość staroświecki sposób. Nie znajdziemy tu nadmiernego czarowania wymyślnymi efektami specjalnymi, nie ma tu zabójczego tempa czy też cyrkowych akrobacji.
Jest za to sporo tradycyjnej batalistyki, klasyczna historia i wyraziści bohaterowie.
W karierze Ridleya Scotta ROBIN HOOD nie stanowi żadnego nowum, gdyż w dużej mierze to kalka GLADIATORA tyle, żRidley Scott mimo, iż wielkim reżyserem jest (OBCY,ŁOWCA ANDROIDÓW, POJEDYNEK, THELMA I LOUISE, GLADIATOR, AMERICAN GAGNSTER) jakoś nie ma szczęścia do podejmowania średniowiecznej tematyki. Jego KRÓLESTWO NIEBIESKIE mimo wystawnego budżetu i znanych gwiazd w obsadzie stało się kapą sezonu letniego w roku 2005.
ROBIN HOOD mimo niezłych recenzji krytyków i sporego szumu tego lata też nie spisuje się w amerykańskich kinach dobrze (do tej pory jedynie nieco ponad 87 milionów dolarów zysku przy niemal 200 milionowym budżecie!).
ROBIN HOOD to także 5 wspólny projekt Russella Crowe i Ridley'a Scotta.
choć wszystkie ich wspólne projekty były conajmniej przyzwoite to jak do tej pory jedynie 2 z nich mogły się pochwalić równie dużym artystycznym i komercyjnym sukcesem (GLADIATOR, AMERICAN GANGSTER).
Przed premierą filmu Scotta zarówno kinomani jak i krytycy kręcili nosami na nową wersję opowieści o banicie z Sherwood. Nic dziwnego, gdyż do tej pory ROBIN HOOD pojawił się już w niezliconej ilości flmów fabularnych i seriali.
Dodatkowo po premierze pierwszych zwiastunów wszyscy zarzucali Scottowi, iż kopiuje on słynny klasyk Kevoina Reynoldsa ROBIN HOOD- KSIAZE ZŁODZIEI z udziałem nieodżałowawanego Kevina Costnera.
Jednak Ridley Scott nie jest twórcą idącym na łatwiznę i hcociaż jego film nie stanowi żadnej innowacji w kreowaniu świata przedstawionego w ROBIN HOODZIE to jednak twórca GLADIATORA jako (w zasadzie pierwszy) ukazał nam historię narodzin mitu banity z Sherwood.
ROBIN HOOD to klasyczne kino kostiumowo – przygodowe rozegrane w dość staroświeckim stylu. Nie znajdziemy tu nadmiernego epatowania wymyślnymi efektami komputerowymi, nie ma tu szaleńczego tempa akcji czy też akrobatycznych ewolucji. Jest za to sporo tradycyjnej i widowiskowej batalistyki oraz (a może przede wszystkim) klasyczna historia plus wyraziści bohaterowie.
ROBIN HOOD w reżyserskiej karierze twórcy OBCEGO nie stanowi żadnego nowum, gdyż w dużej mierze jest to kalka GLADIATORA – tyle, że rozegrana w innej epoce czasowej.
ROBIN HOOD Scotta to zwyczajny łucznik z kodeksem honorowym, którego okoliczności losu zmusiły by stał się bohaterem i legendą. W kreowaniu tego typu silnych postaci niezastąpiony jest oczywiście RUSSELL CROWE, który od pierwszej do ostatniej minuty skupia tu na sobie uwagę widza.
Nie najgorzej wypada też drugi plan z Cate Blanchett w roli Marion na czele. Blanchett stworzyła tu wiarygodną kreację kobiety silnej, pewnej siebie i potrafiącej walczyć o idee oraz swoje racje. Jest to swoiste świadectwo czasów współczesnych i swoiste nowum w ekranowym świecie Robin Hooda jeśli idzie o kreowanie bohaterek płci pięknej.
Bardzo dobrze sprawdził się tu legendarny Max von Sydow, który od chwili występów w słynnych dziełach Ingmara Bergmana nawet w knotach klasy B nie schodzi poniżej przyzwoitego poziomu.
W ROBIN HOODZIE AD 2010 mamy też urodzaj czarnych charakterów, które prezentują się tu efektownie, ale chwilami jest tu ich wręcz za dużo. Mają one też zbyt mało ekranowego miejsca by stanowić swoistą przeciwwagę dla kreacji stworzonych przez Crowe’a i Blanchette. Owszem Mark Strong czy Oscar Isaac grają bardzo dobrze, ale taki szeryf z Nottingham (brawurowo grany przez Matthew MacFadena) to już postać zupełnie niewykorzystana mimio sporego komediowego potencjału. Uwagę zwracają też dobre kreacje Williama Hurta i Danny Hustona.
ROBIN HOOD to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości, o udowadnianiu słuszności własnych przekonań poprzez czyny oraz (a może przede wszystkim) polityczny manifest na rzecz równości i sprawiedliwości społecznej.
Nie ma tu niczego specjalnie innowacyjnego, a patos niektórych scen razi tu wręcz w oczy, ale cały film ogląda się przyjemnie i ze sporym zaangażowaniem.
Od strony technicznej ROBIN HOOD to realizacyjna perełka ze świetnymi kostiumami, zdjęciami oraz scenami batalistycznymi. Dzieło Scotta broni się też od strony aktorskiej z naciskiem na świetnie dobrany drugi plan.
Nie wiem czy kreacja Russella Crowe’a przejdzie do historii kina tak jak sylwetki Robin Hooda stworzone przez Errola Flynna (rok 1938) i Kevina Costnera, ale słynny GLADIATOR kolejny raz nie ma się tu czego wstydzić.
Jeśli szukacie dobrej rozrywki na miły wiosenno-letni wieczór to ROBIN HOOD jest bardzo trafnym wyborem.
"KSIAZE ZŁODZIEI z udziałem nieodżałowawanego Kevina Costnera."
Dlaczego nieodżałowanego? Czyżby Kevina spotkało coś złego?
"Jednak Ridley Scott nie jest twórcą idącym na łatwiznę i hcociaż jego film nie stanowi żadnej innowacji w kreowaniu świata przedstawionego w ROBIN HOODZIE to jednak twórca GLADIATORA jako (w zasadzie pierwszy) ukazał nam historię narodzin mitu banity z Sherwood."
Scott może i nie poszedł na łatwiznę tyle że jego wizja nie ma absolutnie nic wspólnego z Robin Hoodem. Poza imionami głównych bohaterów rzecz jasna.
"Jest za to sporo tradycyjnej i widowiskowej batalistyki oraz (a może przede wszystkim) klasyczna historia plus wyraziści bohaterowie.
ROBIN HOOD w reżyserskiej karierze twórcy OBCEGO nie stanowi żadnego nowum, gdyż w dużej mierze jest to kalka GLADIATORA – tyle, że rozegrana w innej epoce czasowej."
No właśnie wręcz przeciwnie. Bohaterowie nie są wyraziści, właściwie to słowo jest zaprzeczeniem tego co oglądamy na ekranie. Powiedzmy wprost, są NIJACY i choćby tylko z tego powodu nie ma żadnego przyłożenia do Gladiatora bo tam główne postacie były bardzo charyzmatyczne i przykuwające uwagę widza.
"W ROBIN HOODZIE AD 2010 mamy też urodzaj czarnych charakterów, które prezentują się tu efektownie, ale chwilami jest tu ich wręcz za dużo. Mają one też zbyt mało ekranowego miejsca by stanowić swoistą przeciwwagę dla kreacji stworzonych przez Crowe’a i Blanchette. Owszem Mark Strong czy Oscar Isaac grają bardzo dobrze, ale taki szeryf z Nottingham (brawurowo grany przez Matthew MacFadena) to już postać zupełnie niewykorzystana mimio sporego komediowego potencjału"
"Czarne charaktery" są tutaj zupełnie bezpłciowe i praktycznie rzecz ujmując są chyba najsłabszą stroną filmu. Szeryfa z Nottingham już w ogóle warto przemilczeć bo zupełnie nie wiadomo po co pokazano go tych kilka razy skoro jego wpływ na akcję jest żaden. Natomiast Mark Strong to typowe drewno które w każdym ujęciu wygląda absolutnie tak samo. Nie ma absolutnie żadnego porównania z rewelacyjnym Rickmanem z filmu Reynoldsa.
CO TO MA BYĆ??? (się drę się)
Nie potrafisz człowieku normalnie pisać (akapity, zdania z przecinkami, kropką, logicznie)?
O co ci chodzi, napisz mi po ludzku.
Co do odczuć uzytkownika GREGG to każdy ma swój gust. Film tobie się niezbyt podobał, więc nie mam zamiaru jałowo polemizować tylko dla samej chęci polemiki.
Co do nieodżałowanego Kevina Costnera- po cześci masz racje, po części nie. Traktuj ten przymiotnik jako swoistą metaforę, bo chociaż Kevin C. od strony zdrowotnej ma się nieźle to już jego kariera aktorsska wręcz przeciwnie. Gwiazdor błąka się gdzies po marginesie Hollywood i grywa już ostanio nawet w horrorach klasy B. Trochę szkoda:(
Co do czarnych charakterów to Mark Strong w mojej ocenie nie był taki zły i potrafił uwiarygodnić nieco nazbyt komiksową rolę jaką przyszlo mu grać. Również Oscar Isaac w roli mlodego, lekkomyślnego, narcystycznego, pysznego Jana był baardzo wyrazisty (choć nie jest to czarny charakter w pełnym znaczneniu tego słowa. Poza tym dorgi Greggu, gdybyć uważnie czytał mego posta to byś doszukał się wyrażniego stwierdzenia, iż dla pozytywnych i dominujących kreacji Crowe'a i Blanchette Ridley Scott nie potrafił znależć odpowiedniej przeciwwagi w postaci równorzędnych antagonistów:) I tu lezy pies pogrzebany:( /Stwierdzenie, że drugoplanowi aktorzy (również w tych negatywnych kreacjach) wypadają dobrze i wyraziście nie jest równorzędne ze stiwerdzeniem, iż proporcje dobra i zła w tej produkcji są odpowiedni rożlozone.
To tak w celu uzupełnienia i dodatkowego wyjaśnienia. Pozdrawiam.
"ROBIN HOOD AD 2010 kończy się tam gdzie inne filmy opowiadające o losach tego ikonograficznego bohatera się rozpoczynają."
tak naprawde to on zaczyna sie wtedy gdzie inne filmy sie koncza czyli po powrocie ryszarda do angli, to raczej duzo z gladiatorem nie ma wspolnego bo tam jest inny schemat, bardziej to przypomina krolestwo niebieskie takie 'od zera bo bohatera' moglo by nawet byc jego kontynuacja bo 'krolestwo' konczy sie na poczatku krucjaty ryszarda
'Jednak Ridley Scott nie jest twórcą idącym na łatwiznę i hcociaż jego film nie stanowi żadnej innowacji w kreowaniu świata przedstawionego w ROBIN HOODZIE to jednak twórca GLADIATORA jako (w zasadzie pierwszy) ukazał nam historię narodzin mitu banity z Sherwood.'
w kazdym filmie czy ksiazce jest pokazane jak 'narodzil sie' robin a tutaj jest jednak dosc duza innowacja bo scott daje legendzie inny poczatek, demitologizuje bohatera, daje mu inna motywacje i cele niz w innych interpretacjach
'Nie ma tu niczego specjalnie innowacyjnego, a patos niektórych scen razi tu wręcz w oczy, ale cały film ogląda się przyjemnie i ze sporym zaangażowaniem.'
jaki patos? malo patosu w tym filmie mmoze poza motywem z ojcem robina ktoy zginal za idealy,do tego to zdanie nie ma sensu i jest juz ktoryms z rzedu powtorzeniem ze 'nie ma nic innowacyjnego, nihil novi sub sole i tak w kolko jak u koholeta
mam wrazenie ze silisz sie blysnac erudycja ale marnie to wychodzi bo to jedna z najgorszych stylistycznie recenzji jakie czytalem do tego ciagle sie powtarzasz, nawet niektore zdania sa identyczne, nie wiem czy to ignorancja czy poprostu nie umiesz pisac