Ok, ok, uznajmy że w dniu, dniach kręcenia ostatniej bitwy Scott miał sraczk....eee rozwolnienie, w okolicy nie było punktu sprzedaży niezawodnego Stoperanu i zastąpili go jego asystenci, albo cokolwiek równie niewiarygodnego.
Poza tym widać, że ekipa przy pracy całkiem nieźle się bawiła i taki też jest efekt finalny - lekkie, zgrabne figle konwencją - tak do bólu oklepanym mitem, jak i kinem Scottowym.
Efekt finalny przyzwoity i jako, że trudno się przyczepić do któregoś z substratów tego obrazu: aktorstwo, zdjęcia, kostiumy, scenografia, muzyka, scenariusz, montaż, etc. - wszystko to wygląda dobrze i bardzo dobrze - raczej trzeba szukać tu winy reżysera. Tylko przyzwoity.