Może jakieś wypowiedzi o samym filmie. Nie wiadomo czy warto to ściągać :)
Powiem tak - za muzykę 10/10, film sam w sobie też nie jest zły, tylko okrutnie oklepany. Trochę się dłuży, mogliby go o jakieś 15-20min skrócić, ale ogólnie podobał mi się.
Cruise, Giamatti, Zeta-Jones wypadli świetnie, dwójka młodych głównych bohaterów już niestety trochę gorzej. Liczyłam też na większą rolę Malin Akerman, bo bardzo ją lubię.
Sporo zabawnych momentów.
Czekałam na ten film dobre pół roku, oczekiwania miałam ogromne. Gdyby zostały w 100% spełnione, film możnaby uznać za co najmniej rewelacyjny.
Nie biorąc pod uwagę tego, że uwielbiam klasycznego rocka, film był naprawdę niezły, nie arcydzieło, ale naprawdę przyzwoite kino rozrywkowe.
Ocena obiektywna 6/10.
W sumie film zły nie jest :), Tylko zmienił bym główną bohaterkę na Hayden Panettiere, podobna bardzo, ale ta tutaj jakies głupie nimy strzelala. I podmienił bym Toma Cruise na Jensena Acklesa, o wieeele bardziel by tu pasowal, no i Tom tak zje*ał "Wanted" Bon Joviego że aż mialem ochotę wywalić głosniki za okno ;/
A za samą muzykę dyszka :)
No, Tom kilkakrotnie gorszy głos niż John ma :) Do tego ucięli solówkę, wpierw zagłuszając ją brawami, tak że w sumie w ogóle jej nie ma - to akurat świętokradztwo.
A muzyka na pewno na 10 nie jest. Po pierwsze to nie Rock, tylko disco Rock'n'Roll z lat 60-80 (w 90% powiedzmy). Po tym jak zagrali Paradise City na początek, to liczyłem, że w filmie też coś mocniejszego będzie, niestety nic z tych rzeczy. Prawie same kawałki o miłości i to te takie lajtowe. I sam film kończy się gdzieś w epoce popularności boysbandów, czyli połowa lat 90-tych już spokojnie, a oni dają "Don't Stop Believing". Uwielbiam Journey, miałem na mp3 na długo przed powstaniem tego filmu, ale wspomniane nagranie z początku lat 80-tych jest i tak trąci banałem na końcu. Wiecie, nie lubię Kurta Cobaina, ale akurat na ten sam koniec to coś Nirvany się idealnie nadawało. Może "Smeels Like Teen Spirit" nie jest o miłości, ale to rock, który rozpoczął nową erę w muzyce i na zwieńczenie filmu zatytułowanego "Rock of Ages" nadawałby się idealnie.
Tytułowy Rock w mniemaniu twórców filmu oznacza pudel metal lub ewentualnie łzawe soft rockowe ballady. I w porządku, mogłoby to mieć jakiś urok. Ale jeśli doda się do tego nudne i przewidywalne aranżacje, słodkie głosy głównych bohaterów i fabułę w stylu telewizyjnych filmów Disneya, to tworzy się coś, co trudno obejrzeć. Dodam, że w kilku scenach występuje przebrana małpa, która ma za zadanie rozbawić widza. To powinno mówić samo za siebie...
Potwierdzam w tym filmie wystepuje przebrana malpa, z poczatku nie moglem w to uwierzyc jednak po chwili googlowania znalazlem owe sceng. Szkoda bo poki nie zajrzalem na filmweb powyzszy tytul wydawal mi sie interesujacy jednak po przeczytaniu waszych postow poszukam czegos bardziej ambitnego.