Twórcy animacji ewidentnie skupili się wyłącznie na zarobieniu pieniędzy, wykorzystując renomę jaką stworzył geniusz rodziny Addamsów. Jednak napawając się wizją napychania kieszeni banknotami, zapomnieli, że w filmie pt: "Rodzina Addamsów" podstawowym must have jest... rodzina Addamsów. A jej tam nie ma.
Zamiast tego przez kadry przewijają się brzydkie, zdeformowane kukły, obrzydliwe na tyle, by nie chcieć na nie patrzeć (co już na starcie kłóci się z opisem rodziny, która jest dziwna, ale atrakcyjna). Próbują one udawać, że wiedzą, jakie osoby mają odgrywać, ale poza imionami nie łączy ich nic więcej z oryginalnymi charakterami.
Zamiast Morticii, pewnej siebie żony, pani domu i świetnej, wspierającej matki, mamy zakompleksioną kobietą, której siłą odebrano wszystkie wymienione wyżej atuty, nie dając w zamian nic. Nie ma żadnego kontaktu z własnym synem, a córka ją odpycha. Jej mąż uważa, że sobie nie radzi i bez jej wiedzy czy zgody sprowadza jej teściową, by przejęła obowiązki jego żony.
Dalej pada imię Gomeza, który powinien być gorącym mężczyzną zapatrzonym w swoją wybrankę bez opamiętania - który chwyta za serce swą charyzmą i oddaniem rodzinie oraz urzeka tym, że rozmowy o swych sadomasochistycznych zainteresowaniach prowadzi jak pogawędki o grze w golfa. Zamiast Gomeza dostajemy króla Juliana z "Pingwinów z Madagaskaru" (a razem z tym żarty i myślenie na tym samym, poniżającym poziomie oraz w dubbingu polskim głos pana Boberka z wadą wymowy, który całkowicie psuje odbiór tej postaci). Oprócz pierwszej sceny filmu nigdzie później nawet nie próbują oddać tej namiętności w jego małżeństwie. Nie umie być dumnym ojcem, ani bratem dla Festera, którego swoją drogą, bardziej pominąć już nie mogli. Właściwie wujka Festera mogłoby wcale nie być w tej animacji i nikt nie dostrzegłby przez to jakiejkolwiek różnicy.
Ich dzieci wydają się być tu tylko po to, by stworzyć temat zmagań rodziców z wychowywaniem.
Wyniosła, indywidualna, sprytna, inteligentna Wednesday, która gardzi kiczem, lubi płatać psikusy i testować szalone wynalazki na bracie jest zastąpiona przez anemiczną, samotną dziewczynkę, która z jakiegoś powodu musi wejść w typowy dla wszystkich nastoletni okres buntu, polubić bycie produktem popkultury i udawać samozwańczy organ wymierzania sprawiedliwości.
O Pugsleyu szkoda w ogóle wspominać - nie ma tu nic z dziecka Addamsów. Zamiast tego jest porażka genetyczna, której wstydzi się ojciec (bo matka chyba nawet nie wie, że wychowuje dwójkę dzieci).
Relacje między członkami tej zwariowanej rodziny również nie są w stanie wmówić, że mówimy tutaj o Addamsach. O ile jakiekolwiek istnieją to są płytkie, albo patologiczne. Z grupy ludzi - którzy z przyjemnością skakali za sobą w ogień, którzy odważnie stali za sobą murem, nieważne co się działo, wspierali się i trzymali razem, doceniając tę bliskość między sobą - zrobili zbitkę przypadkowych osób, które z przyczyn losowych mieszkają w tym samym domu.
Podsumowując, czuję się obrażona, że próbuje się wmówić mi, że to film o rodzinie Addamsów. Może gdyby twórcy nie próbowali żerować na moich sentymentach, miałabym lepsze wrażenia po seansie. Z pewnością miałabym większe mniemanie o tej bajce, gdyby nie pozwolono mi oczekiwać, że chociaż chwilami wysili się, by sięgnąć poziomu filmów, na które się powołuje. Jednak kiedy animacja nie próbuje mnie w żaden sposób zadowolić, ja również nie będę próbować odnaleźć pozytywy. Jestem rozczarowana i mi szkoda.