I nie chodzi mi tutaj o samą wymowę historyczną filmu, zgodność z faktami, czy też nawiązania antypolskie. Od strony artystycznej i fabularnej jest to porażka. Czy to miała być baśń, ekranizacja mitu czy sf z wątkami historycznymi?
Ktoś się ze mną zgadza?
Ja się zgadzam. :) Abstrahując od rzeczywistej czy domniemanej antypolskości tego filmu głośno i wyraźnie trzeba stwierdzić, że jest on najzwyklejszą w świecie szmirą. Fabuła niemiłosiernie się "rwie", przez co całość opowiedziana jest bardzo chaotycznie, bohaterowie (w czym celuje główny) są papierowo-niewiarygodni, a elementy fantastyczne, mające, jak mniemam, film "odhistorycznić" i "usuperpoducyjnić" ;) wciśnięte są na siłę i jedynie irytują.
Oglądając "1612" wymęczyłem się i wynudziłem za wszystkie czasy. Zmitrężył mnie zwłaszcza główny bohater i jego sposób na wcielenie w życie "amerikandrimu": przez sto kilkadziesiąt minut projekcji obserwujemy oto, jak granatem od pługa oderwany kmieć przeobraża się w (cytując Ziemiańskiego) szermierza natchnionego, hiperkanoniera-samouka i wreszcie o mały włos cara, "po drodze" uderzając jeszcze w konkury do carówny. Cierpiałem za każdym razem, gdy na ekranie pojawiał się jego przydupas: rozwrzeszczany, głupi jak sto nieszczęść i w dodatku brzydki jak paczka gwoździ. A całość, przez to, że tak naprawdę nie wiadomo, o czym ten film jest, niemal skutecznie mnie uśpiła...
Nie polecam tego gniota serdecznie - czas poświęcony na jego oglądanie, to przeszło dwie godziny wyrwane z życiorysu, których nic nie zrekompensuje.