(...) Scena rozpoczynająca „Rominę” przykuwa uwagę: w akompaniamencie muzyki poważnej ukazuje martwe, wciąż krwawiące ciała, które stały się makabrycznym, niemal rytualnym ornamentem. Całość trwa minutę; później, przez pięć dobrych kwadransów, film emanuje pustką na przemian z marazmem. Z bohaterami „Rominy” spędzamy praktycznie każdą chwilę, a nie są oni nawet drażniącymi archetypami – są do cna bezbarwni. Obejrzyjcie pokrewną tematycznie „Mandy Lane”, albo znacznie lepszy meksykański horror, „We Are the Flesh”. „Romina” tylko Was wkurzy.
Pełna recenzja: #hisnameisdeath