“Ruchomy zamek Hauru” zamknął dorobek Miyazakiego, który otrzymał Złotego Lwa w Wenecji za całokształt pracy artystycznej. O ile reszta jego dzieł była przesiąknięta kulturą Dalekiego Wschodu, o tyle ten film jest niemalże europejski. Stroje, krajobrazy, a nawet twarze postaci są dalekie od stylu prezentowanego w szablonowym anime.
“Ruchomy zamek…” przesiąknięty jest zniekształconą wizją wojny. Widzimy tylko same bombardowania i parady wojskowe, cała reszta dzieje się poza naszym wzrokiem. Bezimienni żołnierze przepływają ulicami jakby w zupełnym oderwaniu od życia, którym tętni miasto. Groza błyszczących guzików i stalowoszarych czołgów, wojna widziana oczami czterolatka - tyle lat miał Miyazaki w 1945 r. Nad całością góruje uzdrawiająca miłość, która okazuje się być kluczem do wszystkich problemów nękających naszych bohaterów - deus ex machina. To jedyny zgrzyt w całym filmie.