Meksykańska opowieść o rozpaczy. Kameralne kino, w którym znaczenie mają obrazy i w zasadzie kino jednej twarzy, holenderskiego aktora Martijna Kuipera, który robi cały ten film. Prowincja spalona słońcem, w której można umrzeć albo popaść w pijacki marazm. Bóg, natura, społeczność nieświadoma dramatu prywatnej żałoby. Piękne pejzaże i narastający fatalizm. Tu nic nie skończy się dobrze, choć jest i pozorna stabilizacja, i miłość, i poczucie przynależności. Historia o tym, że śmierć człowieka zabiera ze sobą dużo więcej. Tożsamość? Sens życia? Nie da się uciec od cierpienia. Niszowy i przekonujący obraz. Dobry.