Nie wspaniały, nadzwyczajny czy genialny, ale dobry. Największym minusem był brak konkretnego zamknięcia kłótni, jakiejś puenty. Zaczęło się łagodnie, potem było ostro i zamiast osiągnąć jakąś kulminację, po prostu się urwało. Aktorstwu nie można nic zarzucić, najjaśniej błyszczy chyba Jodie Foster.
No, puenta to pogodzone dzieciaki i chomik który przezył. Jeszcze jeden dzien jak co dzien, w którym świat doskonale funcjonuje bez specjalnego udziału panstwa Longstreet i panstwa Cowan, z ich pretensjami i ambicjami. :)
To wiem. Mam na myśli, że brak jakiegoś zakończenia ich spotkania, jakiejś kulminacji w ich kłótni.
No, kulminacja to była jak sie ta blondyna wyrzygała na album Kokoschki. Przynajmniej dla Penelope była to kulminacja i szczyt wszystkiego.
A mówiąc powazniej. jest tam to wszystko: Poczatek - oba małżenstwa sie czają i udają. Kulminacja - Następuje burza z piorunami. Na wierzch wychodzi prawdziwa natura i poglądy kazdego z osobna. Koniec - wszystko sie na powrót uspokaja i wraca do normy. Rzeki wracają w koryta. A potem puenta w parku.
Właśnie problem w tym, że kłótnia narastała do pewnego poziomu, a potem się zatrzymała i tak to trwało na równym poziomie aż do końca.
Nie twierdzę, że te trzy etapy w filmie trwają mniej wiecej tyle samo. "Uspokojenie" to jedna scena, a zasadzie jej podsumowanie. Telefon dzwoni a oni wszyscy siedza jak uspieni. Rozciąganie tej sceny byłoby bezsensowne i nudne. I tak wszystko juz wiadomo. That's all.
Proponuje jeszcze raz obejrzec zakonczenie.
Nie proponuj, bo jestem na świeżo po filmie. Uspokojenia zwyczajnie nie było. Robili się coraz bardziej wściekli, aż osiągnęli pewien poziom, który trwał aż do momentu, kiedy zadzwonił telefon. Na pewno nie nazwałbym tego uspokojeniem, bo po prostu na chwilę nie wiedzieli, jak zareagować, a potem scena się skończyła. Jak mówię, ich spotkaniu brak kulminacji albo jakiejś puenty.
To twój odbior. A jak jest niech kazdy sam sie przekona. Konstrukcja filmu jest b. czytelna. Poczatek, srodek, koniec. Nic sie nie urywa, bo wszystko co było do wyrzygania zostało wyrzygane. Mnie tam nie brakuje jakieś wydumanej "kulminacji" i nie wszystkie marzenia muszą sie spełniać.
Oczywiście, że mój, bo czyj miałby być, skoro to ja piszę o filmie. Początek był, środek był, końca nie było, tyle w temacie.
Mi się właśnie podobał ten celowy sposób zakończenia wszystkiego, urwania, a nie jakieś przeciętne uspokojenie. Dla mnie to właśnie była puenta.
Nigdzie nie napisałem, że chciałbym uspokojenia - właśnie oczekiwałem na jakąś kulminację, w której puszczą wszelkie granice - np. kiedy telefon zadzwonił, przez chwilę się spodziewałem, że wszyscy się na niego rzucą.
Ja też w momencie kiedy zadzwonił telefon miałam kilka wyobrażeń co teraz się stanie i właśnie to było fajne, że takowego końca nie przewidziałam. Było to pewne zaskoczenie bo miałam zupełnie inną wizję tego :p
np. sądziłam że Nancy zrzyga się ponownie na stół i ten cały telefon - takie zakończenie nawet by mi się widziało :D
@agur - no i komórka szczęśliwie ożyła, co nie było bez znaczenia dla jej właściciela :)
Podobnie jak Everdelayed, też podobało mi się zakończenie.
Świetna gra aktorska. Aktorzy, w tym głównie Jodie Foster byli tak przekonywujący, że ich złość i nerwica udzielała się mnie w trakcie oglądania filmu :)