Panie Fulci, co tu się zadziało? Podwójne krwawe zabójstwo, nawiedzona koparka, dwa lewitujące płomyczki, dziecięce rytuały, fruwające obrazy, magiczne światła czy seans spirytystyczny z zaklęciami po niemiecku - głupstw tutaj aż za dużo.
O ile pomysł z "Domu zegarów" naprawdę mi sie podobał, o tyle tutaj jest nudno, wtórnie i bzdurnie. Dorośli biegają, gadają i rozmyślają o życiu. Filmowe duchy to jakiś żart, ale najgorsze okazują się te szkaradne dzieciary, latające po tytułowym domu między innymi w maskach krewetek (?!). Odprawiają wakacyjne obrzędy, a ich żarty przyprawiają o ból żołądka - "sausage is dying!" wołają ze śmiechem w stronę otyłego gościa w garniturze, który po upadku ze schodów nie może się podnieść. W dodatku koszmarny dubbing - pal sześć rodziców, ale bachorkom głosów użyczają... dorośli zmieniający nieudolnie ton. Żart to mało powiedziane. Jedynie muzyka i scena pierwszego zabójstwa z mózgiem pływającym po ścianie na plus. 4/10.