„Sala samobójców” (2011) – każdy czasami bywa brzydki, nijaki, chamski, bezbronny więc i tacy są bohaterowie filmu. Cały czas, z jednej pozy w drugą. Widać w świecie ludzi sukcesu, tak jak w świecie ich dzieci, trudno o neutralną naturalność.
Sztucznie zabiegani dorośli (pozornie zapracowany świat polityki i pozornie zapracowany świat reklamy), brak samoakceptacji dla homoseksualnych przejawów swej natury, niebezpieczny światek internetowych osobowości (czemu miała służyć infantylnie rozbudowana wizualna strona cyberprzestrzeni? maskować fabularne mielizny?) i tragiczny finał.
Miało być o bólu dojrzewania, piekiełku nietolerancyjnego społeczeństwa, niedojrzałości dojrzałych jedynie wiekiem rodziców oraz kuszącej alternatywie całkowitej ucieczki od brzydoty świata. A co jest? Fabularnie i wizualnie uproszczona historyjka o splocie nieszczęśliwych wypadków i irytującej niemocy dotkniętych nimi osób.
Dlaczego "pozornie zapracowani"? Moim zdaniem zapracowani byli realnie, bo wpadli w pewien układ. Ich wysiłki w pracy były "pozorne"?
Niemoc bywa irytująca dla niektórych. Dla innych pewnie nie. Jak to było u Kaczmarskiego? "I płaczą gdy śmieje się z nich świat zwycięski, niepomni, że mądry nie śmieje się z klęski".
zapracowany polityk i zapracowany szef firmy reklamowej - oj, tak słyszałem o tych mitycznych istotach, które nie spijają nektaru rodzonego wyłącznie przez ich przyboczne mrówki, mitycznych istot, które chcą do domu, ale... zresztą sam film ukazuje, że nie samą pracą w "pracy" żyli...
irytującej, bo czy ta niemoc miała realne podstawy? czy eskalacja destrukcyjnego pędu nie była tu rozciągnięta nadmiernie wyłącznie na potrzeby wcześniej przyjętych ram opowieści? albo scenarzysta spłycił temat, albo reżyser tnąc opowieść, albo producent przeforsował własną wizję - koniec końców całość zazgrzytała, a wprawione ucho zgrzyt usłyszało :)
"irytującej, bo czy ta niemoc miała realne podstawy?"
To tak, jakbyś zadał pytanie, dlaczego ludzie mają depresję, chociaż właściwie nie powinni. Oni też wiedzą, że niby nie powinni, ale i tak mają. Choroba duszy, nie wytłumaczysz człowiekowi, że nie ma sensu. Nie te rejestry.
"Wprawne ucho"? ;) Czasem warto użyć obu.
czemu generalizujesz, skoro rozpatrujemy konkretny przypadek?
obu? no to zastosuje się do własnej rady:)
OK, jakie "realne podstawy" uznałbyś za wystarczające w przypadku depresji, załamania psychicznego i próby samobójczej? Bo przecież nie poczucie wyobcowania, labilna tożsamość seksualna. ośmieszenie w grupie rówieśniczej i brak emocjonalnego kontaktu z rodzicami.
rzecz w tym drogi kolego, że nawet najbardziej ropiejący wrzód musi mieć czas i sprzyjające podłoże. rzecz w tym drogi kolego, że splot rozlicznych okoliczność (a to buziak, a to muśnięcie, a wytrysk, a to rodzic, a to szept z komputera, a to...) na bezpłodnym gruncie (od fundamentów pod bajeczkę po zgliszcza koszmaru) wydał zaskakujący owoc.
każda opowieść musi mieć swój rytm i swoje podwaliny.
No to konkretnie - ile tego czasu trzeba, żeby cię zadowolic? Ile czasu w filmie zajmuje podróz robaka do serca Dominika?
Co do "podłoża wrzodu": dlaczego sądzisz, ze życie bohatera zaczęło się dopiero z pierwszymi klatkami filmu i wcześniej byl bezapelacyjnie szczęśliwy?
czemu to wkładasz w me szlachetne usta słowa, których nigdy nie rzekłem? każdy widz widzie, że Dominiś "spaczony nieco" jest od pierwszej sekundy, więc bez zgrzytów dotychczasowy żywot przebiegać nie mógł, ale... wrzód to wrzód, a "nawet najbardziej ropiejący wrzód musi mieć czas i sprzyjające podłoże". nagła eskalacja destrukcyjnych ciągot nie poparta większą (podkreślam większą) traumom lub rozwiniętą chorobom psychiczną to mrzonka - trochę temat znam - oczywiście nie z autopsji :)
Ale ciągle pytam: ile czasu minęło od pierwszych symptomów do samobójstwa (od nieporozumień w szkole, potem kontakty w necie, izolacja w pokoju)? I jaki czas uznałbyś za wystarczający żeby zdobyć się na podobny czyn - z perspektywy medycznej chyba?
A kto napisał: "rzecz w tym drogi kolego, że nawet najbardziej ropiejący wrzód musi mieć czas i sprzyjające podłoże..."
Jeśli za podłoże/punkt wyjścia uznamy np. słabą psychikę bohatera i kłopoty z tożsamością , zostanie czas. Więc znowu: ile zabrakło, żebyś zaakceptował?
ale to Ty drążysz temat czasu godząc się na "miałkość" przyczyn, pytam więc dlaczego czas ropienia ma mieć większe znaczenia do wielkości ropnia?
ok. ok. pojmuje godzisz się na kaliber problemów i pragniesz poznać moją ocenę niezbędnej ilości godzin, dni, tygodni do ogłoszenia wielkiej kapitulacji. rzecz w tym, że w tym konkretnym przypadku kapitulacja wydaje mi się mało realna, zabrakło jeszcze parę łyżek cierpienia.
Czyli nie wiadomo, ile jeszcze czasu, żeby uznać, ze już "miał prawo" się zabić... ;)
Ty oceniasz to cierpienie za niewystarczające, a ja raczej nie ośmieliłbym się powiedzieć, że ten, kto chce się zabić cierpiał za mało. Konkretnie: w filmie widać kolejne etapy osuwania się Dominika w przepaść. Nie oznaczało to, że musiał się zabić, raczej to, że gęstniała sytuacja, która ten krok umożliwiała.
sytuacja gęstniała owszem, ale w jakiż egzotyczny sposób ona gęstniała! jak pociesznie biegały w wirtualne awatary drążąc psychikę Dominiczka! jak szybko nasz bohater dał się osaczyć niesprzyjającym zbiegom okoliczności. jak szybko arogancki gówniarz ustąpił zagubionemu pacholęciu.
ile jeszcze czasu by nabyć prawo do samobójstwa? ja nie pytam ile jeszcze, ja pytam czy w tej opowieści, ten bohater miał prawo? nie, nie miał. scenarzysta poszedł na skróty, dlatego Dominik nie miał prawa skoczyć w nicość.
"A co jest? Fabularnie i wizualnie uproszczona historyjka o splocie nieszczęśliwych wypadków i irytującej niemocy dotkniętych nimi osób."
a to mało? miało być inaczej? jesteś kimś z ekipy, że masz takie informacje? może reżyserem?
nie potrafisz dostrzec różnicy między tym co zamierzona ci sprzedać a tym co otrzymałeś?
podobno istnieją takie przypadki, na szczęście w dzisiejszych czasach nietrudno ustalić sens czyichś działań np. autora scenariusza i reżysera, więc do roboty!
nie zastanawiam się na tym co kto zamierzał, zastanawiam się nad swoim odbiorem i odbiorem setek tysięcy innych osób, którym się film podobał, jak również nad ludźmi z całego świata, do których ten film trafia i przyznają mu nagrody na swoich festiwalach. to mi wystarczy żeby zobaczyć w pełnej krasie kogoś kto daje temu filmowi 1 z premedytacją
Zgadzam się. Samobójstwo Dominika miało bardzo mało sensu. Jego internetowa znajoma sprawiała wrażenie pogłębionej w dłuższej i silniejszej depresji, a nasz bohater próbował ją od tego odciągnąć. Owszem, to sprawiło, że coraz bardziej przywiązywał się do Sali Samobójców, jednak nie do idei samobójstwa. Jeśli już, to możemy przypuszczać, iż jedynie niszczące działanie psychiki Sylwii przekonało go do pożegnania się z życiem. Nie była to samodzielna decyzja Dominika.
Wiążąc wszystkie nieścisłości, możemy wywnioskować, iż dramatyczny finał został doklejony na siłę.
Posłuchaj, ja Ciebie nie oceniam, oczekuję tego samego z Twojej strony.
Mnie się nie podoba, Tobie owszem. Uszanuj to.