Ja rozumiem, że pewne tradycje należy kultywować ale uważam, że najwyższa pora aby ktoś położył kres zjawisku, które znane jest nieoficjalnie jako polska szkoła udźwiękowienia filmowego. Oglądając film Sala Samobójców: Hejter, co chwilę, jak jakiś czubek z pilotem w ręku zrywałem się i na zmianę ściszałem i zgłaśniałem dźwięk. Szanowny Panie Komasa, jako reprezentant nowej fali w polskim kinie, między innymi w Pana rękach jest przyszłość naszej kinematografii. Był pan w Hollywood. Ma Pan na pewno paru znajomych z branży. Proszę zapytać kolegów i koleżanki po fachu jak to się robi, że w filmach nakręconych w innych krajach dialogi są słyszalne a głośność dynamicznych scen nie powoduje u widza skrajnej frustracji. Proszę w szczególności mieć na względzie widzów, którzy w domowym zaciszu, często podejmują się próby obejrzenia polskich produkcji. Nam Polakom wystarczy w zupełności frustracji na co dzień a w filmie szukamy ukojenia. Stąd mój gorący apel. Pozdrawiam.
Czy to, że nie zrozumiałem czasami dialogów, zdawałoby się już profesjonalnych aktorów, to wina ich dykcji czy udźwiękowienia?
No właśnie nie wiem kto jest winny. Aktor, dźwiękowiec, postprodukcja? I gdzie był wtedy reżyser?