W zasadzie trudno mi ocenić ten film, bo z jednej strony ma swoje atuty: scenografia, bajkowość, dobra gra Brynera, ale z drugiej to takie strasznie kiczowate kino z pseudo wielkim przesłaniem. Nie podoba mi się ta tematyka, bo szczerze mówiąc trąci ona hipokryzją i swoistym fałszerstwem. To znaczy wielkie, rozpasane Hollywood chce się wyjść na świętoszkowate i przypodobać się purytańskiemu widzowi sięgając po iluzję z początków chrześcijaństwa. Poza tym sama fabuła jest na tej zasadzie, że albo ją akceptujesz, albo nie. W zasadzie jak Biblia, w którą można wierzyć, albo ją ignorować.