Film tak przeładowany symbolami; Konwicki podsuwa je pod nos jak niedzielny obiad, (co jest ziemniaczkami, co suróweczką, co można zostawić?)
Film tak wycyzelowany, tak łaknący interpretacji, że ta, przynajmnij mi, przynajmniej teraz, osuwa się z rąk. I nie czuję, że iście szkolna, równie wycyzelowana interpretacja dostarczyłaby mi pożądanej satysfakcji.
Bo własnie:
co jeśli to projekt w stylu Andrzeja Sosnowskiego na dobre kilkadziesiąt lat przed "Życiem na Korei"?
"Pastisz i kpiarstwo", "nieudane spotkanie języka ze światem?"