Dosyć mało znany spagetti western w reżyserii średnio (ale nie tak mało) znanego reżysera spaghetti i z dobrze znanym aktorem spaghetti w roli głównej. Na wstępie garść informacji: Sartana to kultowa postać spaghetti, bardzo znana (obok takich jak Django czy Man With No Name z "dolarowej trylogi") i powstało z nim jakieś 5 albo 6 filmów (ponoć prawie każdy bardzo udany), a pierwszym był "If You Meet Sartana Pray for Your Death"(1968). Już po sukcesie filmu "Django" powstało wiele produkcji, które miały imię Django w tytule, a nie miały z nim nic wspólnego (nielicząc jednej oficjalnej kontynuacji lata później) co było oczywiście zabiegiem marketingowym. I właśnie "Sartana in the Valley of death" to taki zabieg, bowiem nie ma absolutnie nic wspólnego z orginalną serią "Sartana". No moze nie licząc tego, że odtwórca głównej roli, William Berger, wystąpił w rolu drugoplanowej w pierwszym "Sartanie". Później Mauri nakręcił jeszcze m.in. western "Wanted Sabata", który też nie miał nic wspólnego z filmami z serii "Sabata". Nie wiem na ile decyzje te były decyzjami reżysera,bo za takimi zabiegami stali przeważnie producenci.
Główny ohater to Lee Galloway, rewolwerowiec wyjęty spod prawa. Na swojej drodze spotyka on braci Craig, którym pomaga w ucieczce z więzienia, aby zostać za to przez nich odpowiednio wynagrodzony. Ale bracia oszukują go, ale przez ich niedopatrzenie Lee przeżywa zamach naswoje życie i już wkrótce zacznie się pościg...
Więcej nie ma co pisać, film trwa niewiele ponad godzinę. I to chyba dobrze. A nawet na pewno. Jest to "dzieło" chwilami cholerniezabawne, ale nie dlatego, ze takie miało być. Jest takzabawne, bo jest tak nieudane. Ot kilka spaghetti westernowych schematów nieudolnie przedstawionych i z beznadziejną grą aktorską. Od takich filmów nie wymaga się zbyt dużych umiejętności, wiadomo, ale bez przesady! Nawet Berger grajacy Gallowaya wyglądał zdecydowanie bardziej jak ŁAJZA niż spaghtti twardziel. Robił szalone pseudo-twardzielskie miny, a jak jeździł na koniu, to miałem wrazenie, że zaraz spadnie. Wyczytalem, że Berger lubił bawić się z różnymi używkami, i to jest zdecydowanie jedna z jego słabszych ról w zdecydowanie w jednym ze słabszych filmów, a realizacja tego filmu to akurat okres jegowyjątkowej bliskości z narkotykami. I faktycznie niewygląda zbyt dobrze.
Jak już wspomnialem, film nie jest zły, bo śmieszy. Nawet muzyka (obowiązkowo wzorowana na Morricone) chwilami śmieszy. Polecam tylko najtwardszym wielbicielom spaghetti.
6/10