"Saturn 3" to film, który nie miał specjalnie dobrej prasy w momencie premiery, a upływ czasu bynajmniej nie pomógł w jego rehabilitacji. pomimo tego, ja nie potrafię wyzbyć się mojej sympatii dla tego obrazu. po raz pierwszy oglądałem go gdzieś w zamierzchłym dzieciństwie i tamten seans całkiem mocno wrył mi się w pamięć. odświeżany po latach, wciąż ma on w sobie jakąś siłę, która przyciąga. przede wszystkim znacząco odstaje on od tego, co prezentowało ówczesne kino sci-fi. przełom lat 70- i 80-ych to czasy "Star Wars" i kina nowej przygody oraz idącej wraz z nimi rewolucji w dziedzinie efektów specjalnych, tymczasem "Saturn 3" sprawia wrażenie jakby został zrealizowany parę dekad wcześniej, w okresie gdy standardy wyznaczały produkcje pokroju "Dnia, w którym zatrzymała się Ziemia". od razu widać że za kamerą stoi twórca z innej epoki, świadczą już o tym pierwsze kadry. Stanley Donen, reżyser "Deszczowej piosenki" to może niekoniecznie najlepszy człowiek na tym stanowisku przy tego typu przedsięwzięciu, a jednak jego lekko staroświecki sposób patrzenia na kino wprowadza tu specyficzny koloryt, który jak dla mnie jest największą siłą "Saturna 3". jest tu świetny, mroczny klimat, cudna praca kamery i bajeczna scenografia - nawet jeśli miejscami wykonanie (robot Hektor) może wnosić niezamierzony akcent humorystyczny, to wciąż jest to dla mnie zdecydowanie niedoceniona pozycja, na której niejeden chłystek próbujący obecnie swych sił w fantastyce mógłby się (i powinien) mnóstwo nauczyć. no i jeszcze te nazwiska w obsadzie - największy problem sprawia Fawcett, która jest co prawda urocza, ale aktorsko można nad nią jedynie załamywać ręce. nic to jednak, w końcu funkcjonuje tu zaledwie jako piękna ozdóbka, o którą maja zabijać się samce. to ma opanowane.
>"Saturn 3" sprawia wrażenie jakby został zrealizowany parę dekad wcześniej
Zakończyłbym powyższe zdanie słowem "niestety". Trudno mi zrozumieć intencje reżysera, który już po premierze "Gwiezdnych Wojen" i "Obcy - ósmy pasażer 'Nostromo'" postanowił stworzyć - całkiem na serio - film, który cofa kino s-f o 30 lat.
Nie miałbym nic przeciw parodii czy pastiszowi, ale żeby reanimować trupa? Po co?