Nie ukrywam że lekko się zawiodłem. Nie mogłem po prostu pojąć motywacji głównych bohaterów. Gruver jest wręcz kompletnie antypatyczny. Wyznaje Eileen miłość z całego serca, by zaledwie kilka chwil później 'zakochać się' w miejscowej tancerce. I to zakochać się w jaki sposób? Po prostu spojrzał na nią i już po robocie. Zakochany po uszy. A co najlepsze, kiedy już zdobywa serce Japonki, zachowuje się jak jakiś niewychowany gburek z ameryki.
Hana-ogi też jakaś nie rozsądna. Najpierw nie chce zamienić z Gruverem ani słowa, unika jego wzroku, by nagle wyznać mu miłość podczas ich pierwszej właściwie rozmowy.
Najbardziej szkoda było mi właśnie Eileen. Taka fajna z niej dziewczyna. Nawet kiedy dowiedziała się o zdradzie Lloyda, starała się mu pomagać. Do tego taka miła. Jej ojciec też w sumie w porządku facet. Do końca trzymał stronę Gruvera, nawet jak ten w perfidny sposób zdradził jego córkę. Nie pojęte dla mnie. Żaden ojciec by się tak nie zachował
Taka 6 z małym plusem ode mnie
Mam podobne wrażenie, mój zawód był tym większy, że jestem żywo zainteresowany kulturą japońską i mieszkałem tam parę lat z powodów zawodowych.
Wylewność Hana-ogi w kwestiach miłosnych przy pierwszym spotkaniu jest czymś niespotykanym nawet w rzeczywistości zachodniej, o japońskiej już nie wspominając, gdzie granica intymnych wyznań jest znacznie dalej przesunięta. Po drugie bohater grany przez Brando, to czysty przykład ignorancji, pewnej buty, nonszalancji - rozumiem, że dziewczyny lubią pewnych siebie bad-boyów, ale w tym przypadku i w tym kontekście to po prostu nie pasuje. Więź jaka miałaby się nawiązać między Hana-ogi i Gruverem, powinna zdecydowanie budować się pomału, subtelnie - bo w zasadzie dzieli ich wszystko, a tutaj nagle kawa ławę....
Generalnie, pod względem psychologicznym postacie są nienaturalnie, mało przekonywujące - ale nie wynika to ze złej gry aktorskiej, tylko kiepskiego scenariusza.
Na plus zaliczyłbym ładne zdjęcia, zwłaszcza że ilustrują (choć nie do końca prawdziwie) Japonię sprzed bumu gospodarczego.