Scott Pilgrim kontra świat to dzieło nietuzinkowe. Jeden z tych filmów przy których nie mały odsetek widzów nie będzie chciał skończyć seansu nawet do połowy. Niemniej jednak jest to film już niemalże kultowy pod wieloma względami (choć przecież kasowo okazał się totalną klapą) i zdecydowanie wart obejrzenia.

Przymierzałem się do niego dłuższy czas, z racji niepochlebnych komentarzy na forum i świadomości, że ten film ocieka tandetą. Z tym, że to żadna tandeta. W filmie mamy do czynienia z hołdem dla fanów popkultury (i kultury jako takiej) schyłku XX wieku i początku obecnego stulecia (jak wspomniał na forum jeden z moich przedmówców). Ilość ciekawostek i detali na pierwszym jak i dalszym planie jest przeogromna. Ten film bezpośrednio czerpie motywy z kultury masowej na której wielu z nas miało okazję się wychowywać. Ta komunikacja z widzem jest oryginalna w swojej formie i to zdecydowanie największy atut filmu, ale nie jedyny.

Treść jest lekka i nieco głupkowata. Idealna. Nie do końca zgadzam się z tezą, że widz nie czuje sympatii do dwójki głównych bohaterów. Te postacie są nieco przerysowane i irytujące, ale według mnie jak najbardziej można je lubić. Zresztą duet Cera + Winstead dał radę (choć to moje bardzo subiektywne zdanie). Do tego świetnie uzupełnił ich Kieran Culkin. Generalnie aktorsko i fabularnie jest w porządku.

Zresztą w tym filmie można dostrzec nawet nieco poważniejsze problemy (zapewne troszkę na siłę, bądź nie), takie jak: dyskomfort pierwszych randek czy też nie do końca liczenie się z uczuciami drugiej osoby.

Radzę się nie zniechęcać negatywnymi opiniami na temat tego obrazu. Film unikatowy i wart dodania do swojej filmowej biblioteczki.