(UWAGA: piszę to jako wieloletnia, oddana fanka SATC!) Pamiętam, że oglądając serial nieraz utożsamiałam się z bohaterkami... Bo w odcinkach poruszane były wątki dotyczące zwykłych życiowych i uczuciowych rozterek. Dialogi były dowcipne, a narracja Carrie trafna i nieraz inspirująca. Serial, według mnie był czymś więcej niż obie części kinowe, które w dużej mierze skupiły się na promowaniu produktów i projektantów. Na pewno znajdzie się ktoś, kto skrytykuje moje następne zdanie i uzna mnie za bezguście: ale moim skromnym zdaniem moda w tym filmie to już nie MODA, ale promowanie byle czego byleby miało metkę z nazwiskiem projektanta. W serialu MODA była tłem dla bohaterek, teraz bohaterki są tylko tłem dla czegoś co nawet nie jest ładne... Niech ktoś zawoła "Król jest nagi.." :) Oglądając film miałam wrażenie, że głównymi bohaterami są torebki i buty, albo sukienka vintage od Valentino, w której Charlotte urzędowała w kuchni (na marginesie, kto normalny w takiej kiecce i szpilkach bierze się za gotowanie???)... Albo scena, w której Muzułmanki zrzucają czarne szaty, zupełnie jakby nie można było pokazać innych cech łączących kobiety z Bliskiego Wschodu z Amerykankami jak tylko to, że noszą drogie, markowe ubrania.. Na marginesie to chyba nie żadne odkrycie.. Generalnie film "Sex and the City" 2 oceniłam jako dobry ponieważ był lekki i zabawny, niestety z serialowej "głębi" nie zostało prawie nic...