Zaskakujące rozczarowanie z rąk Woody'ego Allena, zwłaszcza jeśli wziąć pod uwagę, że nie tak dawno temu ten mały, chudy człowieczek zaskoczył wszystkich kręcąc rewelacyjne "Wszystko gra". "Sen Kasandry" utrzymany jest w podobnej - jak tytuł wskazuje - kasandrycznej atmosferze, żeby nie powiedzieć, że opowiada całkiem podobną historię. O ile jednak tamten - jak się wydawało - flirt z Wielką Brytanią i stricte poważną tematyką był błyskotliwy, przejmujący i co najważniejsze polemizował ze swoimi literackimi odniesieniami, tak ten drugi raz zaskakuje już przede wszystkim fabularną rutyną, a jedyna (pozorna zresztą) atrakcja ogranicza do formy, która tutaj przybiera kształt uwspółcześnionej greckiej tragedii. Allen do tego stopnia położył nacisk na ten element, że nie tylko jest on nachalny, ale także poprzez konsekwentne tej formy egzekwowanie, pozbawiony odrobiny suspensu i wigoru. Kolejne sceny są nieludzko wyważone, poczynania bohaterów nad wyraz czytelne, a ich losy z miejsca przesądzone. Niby cała ta stylizacja leży gdzieś w ogólnym założeniu, ale koniec końców jedyne, co nadaje "Śnie Kasandry" jakichkolwiek emocji to solidne kreacje Farrella i McGregora, a nie o to chyba chodziło. Film rozczarowuje niestety powtarzalnością i Już chyba wolę, żeby Woody kręcił takie przeciętniaki jaki "Scoop", w których przynajmniej jest trochę życia, niż gdyby miał ponownie ulec narzuconym sobie zasadom.