Totalna nuda, drewniane dialogi i banalny morał. Za każdym razem kiedy wychodzi nowy film Allena recenzenci piszą że wrócił do dawnej formy; ja już 15 lat czekam aż Woody Allen wróci do dawnej formy i po tym filmie straciłam nadzieję że kiedykolwiek to nastąpi. Ten człowiek poprostu się zestarzał i odwala chałturę, żeby mieć na życie. W czasie seansu żałowałam każdej z 18 złotówek wydanych na bilet.
Wydaję mi się, że "Życie i cała reszta" był stylistycznie podobny do wcześniejszych dzieł Allena. Mi się w każdym razie bardzo podobał.
Bardzo dobry film i rzeczywiście dobra, jeśli nie bardzo dobra rola Colina Farrella (!) Sam nie wiem jak odbierac postac McGregora... Czy to od początku miało byc zwierzę pozbawione ludzkich odruchów (mam na myśli te odwodzące od zbrodni popełnionej na innym człowieku), ubrane w lukrowany satynowy płaszczyk? Właściwie to sam nie chciałbym aż tak głębokiej metafory. Jego rola, w każdym razie, do złudzenia przypomina mi głównego bohatera "Wszystko Gra" (nie pamiętam nazwiska), tylko w tej historii jest jeszcze ten brat (czyżby sumienie?). Cholernie podobało mi się wykorzystanie tytułu czy też uzasadnienie go w fabule (chyba tak możnaby to określic) - początek na łódce (nie dosłownie) i koniec na łódce z tym powolnym odjazdem - jakby ta przeklęta łódź dała początek i koniec wszystkiemu. Niech ktoś to nazywa pretensją, na mnie zrobiło bardzo pozytywne wrażenie. Ocenę daję 7/10, bo wprowadzenie, do momentu fabuły właściwej, troszkę jakby niestaranne (ale nie nużące! kategorycznie nie zgadzam się z takim określeniem tego filmu - tak się wczułem, że żal mi było mrugac), takie odniosłem wrażenie. Ale potem już tylko palce lizac, a te "dłużyzny" a la Antonioni świetne, naprawdę świetne. Ten "stary zbereźnik" wciąż potrafi zrobic dobre kino. Nie wybitne - zaznaczam - ale dobre, taka mocna czwórka plus, jak mawiały mi nauczycielki na matmie (a to już był nobilitacja prawie).