Widziałem ten film i w pamięci została mi tylko mroczna sceneria, Holmes jako zwykły
oprych i szumowina oraz efekty specjalne w scenie z pociskami - słowem, przerost formy
nad treścią, który nie zostawił mi w pamięci nic z samego scenariusza; o końcowej
scenie z wodospadem np. mogę zaś wspomnieć tylko dlatego, że znana mi już była z
twórczości Artura Conan Doyle'a. Galopada scen i akcji powoduje, że ten film przeleciał
przed moimi oczami jak odrzutowiec, po którym zostaje tylko mglisty i nietrwały ślad
turbulencji. Elementu komediowego, z powodu którego film ten jest często zachwalany i
przedstawiany jako dobra komedia właśnie, jakoś nie udało mi się zauważyć - być może,
przysłoniły go ganianka i efekty specjalne oraz ponury, szaro-niebiesko-czarny koloryt. Co
więcej, film wręcz dłużył się chwilami i nudził, a "prospekcje" Holmesa robiły średnie
wrażenie i powodowały tylko chaos: po co wprowadzać do wydarzeń jakieś urojenia
bohatera, który - z chwilą, gdy coś dzieje się inaczej, niż on sobie wydumał - popada
zwyczajnie w śmieszność? Mistrz intelektu i, jak w literackim pierwowzorze, skuteczny
bokser staje się w tych scenach mitomanem, który widzi siebie w roli niewątpliwego
zwycięzcy jednostronnego i tryumfalnego pojedynku prowadzącego do pokonania i
schwytania przeciwnika oraz pokrzyżowania mu szyków - w rzeczywistości zaś widać
jego bezradność, a nawet nieudolność, gdy traci on kontrolę nad sytuacją, bo nie rozwija
się ona według jego wizji, przewidywań oraz wyobrażeń.
I chociaż na pochwałę zasługuje gra Jude'a Lawa, to "Gra cieni" to dla mnie jeden z tych filmów,
które choć głośno dyskutowane i zachwalane, są przereklamowane i po jakimś czasie znikną
w otchłani mej pamięci pod wpływem znacznie lepszych i ciekawszych tytułów.