Co trzeba zrobić, jeśli chce się nakręcić film, a nie ma pomysłu. Otóż, odgrzać dobrze sprzedających się bohaterów, wymyślić zagadkę - najlepiej trudną do ogarnięcia dla przeciętnego widza i naszpikować film efektami specjalnymi. Gotowe!
A teraz poważnie i nawiązując do powyższego.
Filmy i książki o Sherlock'u Holmes'ie swego czasu dobrze się sprzedawały (tak, mam taką jedną obrastającą w kurz). Postanowiono więc wskrzesić bohatera i wysępić trochę kasy od widza. Rzecz jasna bohatera trzeba odmłodzić (bo musi mieć adoratorkę, jakby inaczej) i zrobić z niego niezniszczalnego, sarkastycznego i niechlujnego geniusza, by spodobał się widzom. Punkt dla Robert'a Downey'a Jr. za ciekawie zbudowaną kreacje, tracąca na oryginalności przez skojarzenia z bardzo popularnym Dr. House'm.
Fabuła odrobinę naciągana, a już na pewno męcząca przez swoją schematyczność i ciągłe wyjaśnianie widzowi, co się stało.
Ciąg zdarzeń, gdzie pierwszoplanową (nie obrażając aktorów - zwłaszcza olbrzyma McMurdo ) rolę odgrywa... łódź, jest jak kłamstwo grubymi nićmi szyte. Kto jednak zwróciłby na to uwagę.
Jasnym punktem filmu jest bardzo dobry montaż, świetna sceneria i... pies głównych bohaterów.
Uważam film za średnie kino. Szkoda, bo historie Holmes'a mają spory potencjał.