miał być wielki powrót Sherlocka na ekrany, a powstała typowo follywoodzka w duchu wydmuszka. dużo huku, szumu i niewiele ponadto. główne atuty to panowie Downey i Law w rolach głównych. tylko po co to całe "uspółczesnianie", ze tak to okreslę? czyż wybitny detektyw z powiesci Conan Doyle'a nie mógł się sprzedać po prostu jako mistrz dedukcji w starym, dobrym stylu? zamiast tego widz otrzymuje standardowe kino akcji z mało zajmującą łamigłówką "dla niepoznaki". rzecz jest w wielu momentach przekombinowana (popisy wielkiej elokwencji tytułowego bohatera są często przesadzone i mocno naciągane) i zdecydowanie efekciarska. Guy Ritchie to chyba jednak w tym przypadku nie był odpowiedni człowiek na odpowiednim miejscu. nie ta klasa, nie ten styl. bawić się w zasadzie na tym można, ale mnie cały seans lekko znużył. zabrakło też wyrazistego czarnego charakteru - ten cały lord Blackwood to postać wysoce nieciekawa i pozbawiona charyzmy. jak dla mnie sequel spokojnie mogą sobie odpuścić.
"czyż wybitny detektyw z powiesci Conan Doyle'a nie mógł się sprzedać po prostu jako mistrz dedukcji w starym, dobrym stylu? "
Raczej nie. Myślisz, że tłumy waliłyby drzwiami i oknami na staroświecki kryminał? Ja w to wątpię.
A film można oczywiście oceniać dobrze czy źle, ale przynajmniej SH uczciwie nie udaje niczego, czym nie jest. Nikt nigdy nie twierdził, że to arcydzieło - od początku do końca chodziło o dobrą rozrywkę, nie budzenie intelektualnego niepokoju:)
Co do Blackwooda - zgadzam się.