I to nie tylko tej filmowej. To na marginesie... W początkowej fazie filmu (co tu oznacza dobre pół produkcji) obraz przypomina przedobrzony i mniej schizowski za to bardziej psychoanalityczny wątek Dennego z "Lśnienia". W ogóle pierwsze sceny i po części scenariusz (element wyobcowania, choroba psychiczna) jakoś dziwnie i chyba nie do końca zasłużenie pozwalają sobie "czerpać inspiracje" (tak to się dziś nazywa) z arcydzieła Kubricka. Film rozkręca się jak bez kołowa taczka pełna ciężkiego gruzu ciągnięta przez trzy cherlawe myszki. Poszczególne sceny dłużą i duszą się we własnym sosie, a do tego są nudne i nawet zabawne w swej rzekomej przeraźliwości. Cała reżyserska technika polega na niepokazywaniu tego co ważne i istotne, przez co interesuje najbardziej i puszczaniu nastrojowej muzyki. Nie mówię, że to źle bo niektórzy nawet tego nie potrafią. Gorszą role De Niro w nowym tysiącleciu widziałem tylko w "Showtime". Zachowuje się jakby nie wiedział czy markować głupotę scenarzysty czy robić swoje (to jest chyba wkręta). Reżyser całą swoją uwagę najwyraźniej poświęcał pomocy Dakocie (może wstydził się udzielać rad Robertowi i chyba nawet wiem jakie powody miał ku temu). Jej rola zdecydowanie świeci na tle tego filmu jak słoneczko nad głupotą scenarzysty. Mimo, że głównie posługuje się wytrzeszczem ma jednak w sobie coś niepokojącego, szczyptę jakiegoś nieokreślonego mistycyzmu, stracenia, obłąkania i autentycznego strachu. Przez co film warto dokończyć dla niej. W ogóle panna Fanning rozwija się bardzo prawidłowo i aktorsko jest na coraz wyższym poziomie. Żeby tylko nie sypali jej za szybko koksu. Bo hoolywood ma talent do za szybkiego zmieniania zdolnym aktorkom priorytetów życiowych.
Najgorsze jednak następuje gdy w pewnym momencie film raczy odsłonić przed nami cały ogrom swej głupoty. Wolałbym gdyby twórcy zdecydowali się na finał z odrobiną logiki, tłumacząc to z czym tak wytrwale męczyłem się od dobrej godziny. Niestety postanowiono zaskoczyć widza za wszelką cenę. W takim momencie scenarzysta powinien zjawić się na każdym seansie tego filmu, w każdym miejscu na ziemi i każdego przepraszać. A jakby miał jaja to postawiłby coś zamazując ciążące uczucie blamażu. Ale na należne nie ma co liczyć. Można się tu jeszcze rozpisać. Choćby o niekonsekwencji (zdecydowali się wytłumaczyć to jakąś chorobą czyli zrezygnowano ze zjawisk paranormalnych w w takim razie z jakiej paki bohater budził sie zawsze o 2.06) czy o absolutnym bezsensie tego wszystkiego (ojciec który córkę po tak traumatycznym przeżyciu wywozi na wieś gdzie nie ma nic oprócz bólu, wspomnień, frustracji i chorych akcji) . Ale po pierwsze nie będę spoilerował, po drugie szkoda już słów na to wszystko.
Cóż.. cała prawda.. [SPOILER] Ta cała choroba psychiczna jest tak nielogiczna, że naprawdę trudno w to wszystko uwierzyć. W końcu chyba nawet psychole mają jakieś zasady :) Po drugie, jak psychiatra nie mógł zauważyć objaw choroby u osoby, z którą współpracuje na co dzień. [/SPOILER] I.. aż szkoda wymieniać, tyle jest niekonsekwencji i absurdu. Ja nie wiem jakim cudem taki scenariusz w ogóle mógł zostać sfilmowany.
Film mogę określić jednym zdaniem: dawno takiej szmiry nie widziałem. Cóż starczy mi tej holywood'kiej papki na następne pół roku, kiedy to znowu złapię się na kolejny chwyt reklamowo-trailerowy..
3/10