"Lifeforce" to połączenie horroru i science-fiction, misz-masz na tyle pokraczny i niedorzeczny, że nie powstydziłby się go sam Ed Wood. A wszystko to z zachowaniem tzw. "pokerowej twarzy": twórcy wciskają nam kolejne idiotyzmy z taką powagą, jakby kręcili "Listę Schindlera". Znalazło się miejsce na wampiry z kosmosu, zombie, telepatię i motyw zamiany ciał. Uwierzcie, że bynajmniej nie składa się to na żadną przekonującą całość, powiedziałbym wręcz, że z minuty na minutę jest coraz głupiej i głupiej. Pomimo tego jednak (a może właśnie dlatego...), film Hoopera ogląda się nadzwyczaj dobrze. Po kolei, dostajemy tu w jednym pakiecie "Obcego", "Plan 9 z kosmosu", "Inwazję porywaczy ciał" i "Świt żywych trupów". Nadmiar atrakcji sprawia wrażenie, jakby nad kolejnymi częściami scenariusza pracowali zupełnie inni ludzie i żaden z nich nie wiedział, o czym pisali jego poprzednicy. A w ramach bonusu: ponętne kształty Mathildy May i "oldschoolowe" efekty. Więcej niż "złe kino", ale ile zabawy!