Jak juz w temacie wspomniałem - oczekiwałem czegoś więcej od tego filmu. Na początku "zajawka" o samobójstwie - w połowie filmu już można odczytać zakończenie, wiec naprawde - film stracił jakikolwiek sens przez ten wstęp, bo w połowie filmu wiedziałem, czym jest podyktowane "wstepowy" telefon o samobójstwie. Oczywiście nie mogło się obyć bez sceny "łóżkowej" - wszak film amerykański (notabene serce jakie ta kobieta miała nie mogło wydolić takiego tętna, no ale wybaczmy to uchybienie). Ocena 'dobry' za scenariusz i pomysł na film i odegranie przez Smith'a głównej roli - poradził sobie doskonale w tej roli. Film mozna polecić, ale żadna rewelka - kolejny amerykański film których wiele.
Nie zgadzam się, że to kolejny film amerykański, których wiele. Co prawda można było wywnioskować w środku filmu jak się zakończy aczkolwiek dawał wiele do myślenie i z pewnością zwykły widz, który nie przepada za analizowaniem poszczególnych scen do końca nie wiedział co się stanie. 
Dla mnie ten film zasługuje na 8.5/10
Zastanawia mnie tylko po co zrobili tqa początkową wstawkę, która nic nie wniosła do filmu, a tylko zepsuła dalsze oglądanie filmu tym, co bardziej film starali się analizować...
Zastanawia mnie tylko po co zrobili tqa początkową wstawkę, która nic nie wniosła do filmu, a tylko zepsuła dalsze oglądanie filmu tym, co bardziej film starali się analizować...
Zastanawia mnie tylko po co zrobili tqa początkową wstawkę, która nic nie wniosła do filmu, a tylko zepsuła dalsze oglądanie filmu tym, co bardziej film starali się analizować...
no tu masz rację, że nie potrzebnie dali tę wstawkę, aczkolwiek i bez niej domyśliłem się, że On odda swoje życie. Gdy oglądałem początek tego filmu to akurat w pierwszej scenie nie przeczytałem tekstu a nie chciało mi się przewijać bo myślałem, że nie ma to większego znaczenia. Ale mimo tego fragmentu film i tak jest bardzo dobry.
Dlatego właśnie mam dylemat jak ten film ocenić: z jednej strony jest bardzo dobry, a z drugiej poniżej oczekiwań. Ma po prostu pewne cechy, które potwierdzają mój dylemat. Podpisuję się pod zupełnie zbędną sceną początkową, ponieważ kilkanaście minut później znamy (lub możemy się domyśleć finału).Pomimo tego film ma bardzo dobre przesłanie, stawia niezadawane jeszcze pytania, ale dlaczego potrzebuje aż do tego 2 godzin? 
Gdyby warstwa moralna była bardziej skondensowana , po wycięciu kilku zbędnych scen (wątek miłosny jednak jest wskazany tutaj) otrzymalibyśmy bardzo,ale to bardzo dobry film.Co do Willa , pokazał on swoje aktorstwo wreszcie z innej perspektywy i pomimo,że zarzuca się mu tutaj pasywną/nudną grę to może właśnie ta pasywna maska jest właściwa dla takiej roli(?).Cóż otrzymalibyśmy z postaci, która prawi przez cały fil morały lub łka nad swoim nieszczęściem.Pozostanę więc w połowie drogi: dobry film.
Dla mnie ten film klimatem próbował przypominać (sorry, jedynie próbował) "21 gramów" Inarritu lub sławetne "Miasto gniewu", czasem muzyka uderzała gdzieś w ten deseń. 
Niemniej jednak dramat przez duże D. Oprawa muzyczna naprawdę przejmującą. A jednak nie przekonał mnie do końca. Postacie są zbyt czarno-białe. 
[uwaga, SPOILER! Niegroźny, ale zawsze...] 
Pamiętacie jak Ben (Tim) i Emily grali w łóżku w "what if..."? Bohater nie zadał sobie podczas całego filmu jednego ważnego pytania: co jeśli przeszczepy się nie udadzą...? No ale był człowiekiem wielkiej wiary i jeszcze większego wyrzutu sumienia, co może to usprawiedliwiać.