Zdarza ci się wypadek a potem żyjesz z wyrzutami, nie możesz znieść każdego dnia. Pomagasz wszystkim naokoło ale to nie przynosi ukojenia. Bo nie możesz zrobić dla siebie jednej dobrej rzeczy, czyli wybaczyć sobie. Nie możesz czuć się szczęsliwy bo coś to szczęście ciągle przysłania.
Widzę to podobnie.
W moim odczuciu ten film to ani wyciskacz łez ani słodka historia o poświęceniu.
To film o tym, jak trudno wybaczyć samemu sobie. Jak trudno znieść bezsens utraty ukochanej osoby. Jak trudno żyć z poczuciem winy. Działania Tima/Bena były w moim odczuciu walką o uciszenie tego wewnętrznego wycia.
Miał piękny, bajecznie piękny dom, w bajecznie pięknym miejscu, ale nie mógł znieść życia tam. Ciągle widział tam swoją ukochaną, do której śmierci przyczynił się. Myślę, że ta "nieznośność", ten ból życia z poczuciem winy, były w takim samym stopniu przyczyną decyzji o samobójstwie, jak chęć oddania innym swych organów. Te siły mogły być w nim działać tak samo mocno.