Dwa lata temu też kochałem ten film, ale od tego czasu udało mi się zagłębić w tajniki sztuki filmowej
i filmoznawstwo. Dziś obejrzałem go jeszcze raz - i w sumie uzyskałem odpowiedź na nurtujące mnie
pytanie: Dlaczego nie dostał nawet nominacji do Academy Awards.
Film jest katastrofalnie zbudowany, scenarzysta zepsuł Oscarową historię, od pierwszych minut na
każdym kroku reżyser przypomina nam co się wydarzy - NON STOP, retrospekcje, opis tego
stworzonka jako "Deadly creature" + retrospekcja na początku pokazują nam cel naszego bohatera,
którego Smith też trochę zniszczył. Wygląda przez cały film bardzo smutno, ale kompletnie nie
okazuje nic innego - mało.
Dwa, postać Willa nawet nie próbuje być przekonująca: po takim dramacie ludzie robią różne rzeczy,
ale on zachowuje się miejscami, tak jakby się uderzył mocno w łeb... nieracjonalne zachowanie, raz
się śmieje, po czym robi minkę, jakby miał się rozpłakać.
Trzy, polecam film w oryginalnej wersji językowej, jak byłem nim zachwycony oglądałem z napisami,
dziś jestem w stanie poradzić sobie z oryginalną wersję i tam widać trochę nienaturalność dialogów i
sytuacji - zwłaszcza z tą dziewczyną.... rozumiem, że chora, ALE KTO NORMALNY POZWALA NA
TAKIE EKSCESY OBCEMU FACETOWI...
Szkoda, współczuje reżyserowi i scenarzyście, bo logline i cały przebieg konfliktu mógłby być
gwarantem to tuzina nagród, a tak - przez spłycony scenariusz i trochę kiepską reżyserkę wyszedł
film dobry - hitowy, który zarobił krocie, no ale niektórzy chyba woleli by coś więcej, bo śmiem wątpić
że reżyser i scenarzysta już nie mają willi i tuzina super samochodów na swoim koncie, więc mogli
by powalczyć o głębsze przesłanie + hitową fabułę - niewiele filmów może sobie na takie połączenie
pozwolić, ale ten mógł.
Co do scenariusza, rzeczywiście, praktycznie od samego początku można się domyślić co zrobi Thomas. To właściwie zepsuło ten film. Do reżysera nie miałabym jakiś specjalnych zastrzeżeń. Scena wypadku była bardzo poruszająca. Istnieje tysiące podobnych w innych filmach a jednak i tak ta konkretna scena wywołała u mnie dreszcze.
Jeszcze dwa pytanie. Jak zaczyna się akcja filmu, to o co chodzi z ta Inez że Thomas każe ja wykąpać? Karą od dyrektora miało być brak kąpieli?
I co do jasnej cholery ma oznaczać scena na lodowisku? Jaki ona w ogóle ma związek z filmem?
A do gry aktorskiej Willa też bym się specjalnie nie czepiała. Każdy człowiek w obliczu takiej tragedii zachowuje się inaczej. On jest zagubiony, czuje poczucie winy i wie że musi jakoś odkupić swój grzech. Uważa że jedynym sposobem jest oddanie własnego życia co doprowadza go do depresji. W końcu kto, od tak oddał by życie?
Oglądałam w oryginalnej wersji językowej i nie zauważyłam nienaturalności dialogów. A dziewczyna pozwalała na coś takiego bo po pierwsze: od razu poczuła że to dobry koleś i że może mu zaufać, po drugie: zakochała się.
Inez jest osobą, którą zajmuje się ten typ co chciał urlop - traktuje ją przedmiotowo, kobieta nie może nawet się wykąpać i jest bita przez swojego "opiekuna", czysta patologia pod ukrytą maską wielkiego dobrodusznego człowieka. Scena na lodowisku znowuż polega na polemice agresji w miejscu świętym "sanctuarium" i jej krytyce, z którą zgadza się Thomas - taki symbolizm.
Will zagrał fatalnie i to nawet mówią krytycy, też go lubię, ale zauważ jak często wahają mu się nastroje, poza tym mamy do czynienia z połączeniem działań RACJONALNYCH (udawanie agenta IRS, żeby pomagać innym) i NIERACJONALNYCH (ścinanie żywopłotu) - to jest zbyt duży mix.
Ten film jest podobny do Johna Q, gdzie też fatalna realizacja wykluczyła go z walki o tytuł wielkiego hitu (nie w znaczeniu komercyjnym).
Dobra, to teraz dialogi:
Emily: Everything's vegetarian. I hope you like eggplant Parmesan.
Thomas:I haven't treated myself very well...in the past few years.
Emily: Start now.
Thomas: All right.
Cóż.... jeśli zerkniesz do paru pożytecznych lektur odnośnie sztuki scenariopisarstwa lub sama napiszesz parę scenariuszy jak ja, zapewne nieobce będzie Ci pojęcie konfliktu. W tym dialogu nie ma konfliktu. Jest fragment normalnej rozmowy (to jest ok) i potem wyznanie stosunkowo niepasujące do sytuacji (ale wiadomo: koleś jest dziwny, bo mu odbiło po stracie bliskich - WIEC OKEJ), no ale potem on bardzo łatwo daje się sprowadzić do tego poziomu "normalności", którego przecież tak bardzo unika....
Nie wiem czy zrozumiesz o co mi chodzi, bo mam skłonność do wgłębiania się w takie detale strukturalne właśnie przez pisarstwo, także jak sama nie piszesz to możesz mnie źle odebrać, albo powiedzieć, że pieprze głupoty - zrozumiem takie stanowisko ;-)))
Nie no, każdy ma swoją opinie. Ja nie lubię rozbierać filmów na jednostki bo wtedy traci to swoją magię, nie jest już rozrywką.
Co do 'normalności', on przecież jej nie unika. Próbuje być normalny a czasem po prostu mu nie wychodzi.
Nie pamiętam ścinania żywopłotu xD jedyne co mi się kojarzy z takimi rzeczami to jak próbował odkupić swoje winy u Emily (ale nie wiem czy o to Ci chodzi) Wyrwał tam jakieś chwasty ale czy ja wiem czy to było takie dziwne... Dla mnie nie, ale możne ja tez mam nie równo pod sufitem :D
O ten moment mi chodzi. Bohater unika normalności z założenia reżyserskiego (unika brata, dużo podróży, czyli motyw tułacza, brak bezpośredniej interakcji z drugim człowiekiem <poza swoją czarną listą>), jeśli dla Ciebie normalne jest pójście do poznanego dzień wcześniej chłopaka i wyrywanie chwastów na jego podwórku (mimo iż ani słowem nie narzekał na nie) to może masz specyficzny pogląd na świat :D
haha, widze, że studiujesz pewnie z max 3 lata filmoznawstwo i juz najwiekszy krytyk filmowy i scenarzysta:D
jak tak wiele scenariuszy piszesz, to ciekawe czy kiedykolwiek o tobie uslyszymy...
"jeśli zerkniesz do paru pożytecznych lektur odnośnie sztuki scenariopisarstwa lub sama napiszesz parę scenariuszy jak ja, zapewne nieobce będzie Ci pojęcie konfliktu" nie no guru scenarzystów i znawców filmów, ale z takim narcystycznym podejściem daleko raczej nie zajedziesz...
Hmm wiesz spędzam mnóstwo czasu na szlifowaniu tego rzemiosła, jako samouk wiadome, że dostaje w m*rde od losu, ale mam to gdzieś :) Jeśli utrzymam motywację, którą mam, to nie widzę żadnej przeszkody przed osiągnięciem czegoś w życiu.
A do wszystkiego podchodzę krytycznie, bo żaden człowiek z branży nie zachwyci się Twoim dziełem - nawet jeśli jest perfekt to powiedzą, że "dobre, ale coś bym poprawił". Tym samym ja się kieruje. Więc jak tak bardzo Cię gryzie moje zdanie to sobie snuj dalej ile lat, na jakiej szkole i co studiowałem :-) Ja w tym czasie będę pracował dalej.
Btw. Dzięki takim jak Ty od 1,5 roku, mimo porażek, nie poddaje się ;)
Dobrze, nie poddawaj się, ale mam wrażenie, że za dużą wagę przywiązujesz do formy, zamiast skupić się na treści.
W dzisiejszych czasach, gdy w mediach propagowane jest wyuzdanie, a zasady moralne stawiane są na głowie, ludzie lubią znaleźć się w świecie (filmowym), w którym sięga się do fundamentalnych zasad człowieczeństwa, to daje im/nam poczucie bezpieczeństwa (tak jak każdemu, kto kieruje się w życiu zasadami). Przecież nie będzie dla ciebie zaskoczeniem, jeśli powiem, że większość filmów ma w sobie jakiś przekaz, jakąś naukę, nawet jeśli większość widzów tego nie dostrzega. Jeśli nie masz w głowie dobrego morału, to nie wróżę powodzenia w przykładaniu ręki do tworzenia filmów.
P.s. Tolkien np. powiedział, że po przestudiowaniu mnóstwa baśni, opowieści i legend (z przeszłości), doszedł do wniosku, że największym powodzeniem cieszą się te, których bohaterowie kierują się zasadami moralnymi. Widać to choćby po ocenie tego filmu czy np. Zielonej Mili na filmwebie - lubimy to.
Dodam jeszcze, że jeśli nie widzisz w tym filmie "głębszego przesłania", to masz problem. Masz w sobie za mało empatii, za mało dramatycznych wydarzeń w życiu cię spotkało. Powinieneś moim zdaniem więcej czasu poświecić psychologii. Przykład: jeśli nie rozumiesz, jak w jednej chwili można się śmiać, a za chwilę - gdy znów dopada cię rzeczywistość - być smutnym i wpaść głęboko w czarne odmęty swojej psychiki, to jesteś bardzo niedoświadczony. Chyba masz zbyt cyniczne i prześmiewcze podejście do sprawy, a osoba zabierająca się za film powinna być bardzo elastyczna. I mieć wyobraźnię emocjonalną.
Koncepcja tego filmu jest taka jak napisałeś. To mógłby być film fenomenalny, koncepcja jest szlachetna i wręcz oscarowa. Ale wykonanie jest złe. Człowiek pogrążony w dramacie nie kwituje każdego wydarzenia tą samą miną.... czasem słońce, czasem deszcz, a Will tutaj zagrał bardzo schematycznie i to widać. Nieważne czy laska mu mówi, że jest super przystojny, czy lekarz mu mówi, że laska umrze - TA SAMA MIMIKA. To ten film zabiło, od strony artystycznej - komercyjnie zdał egzamin.
To i przewidywalność. Nie widzisz, że scenarzysta cały czas przypomina Ci co się wydarzy na końcu? Ile było scen z tym akwarium, ile razy gadali o tych stworkach, że są śmiertelne? NO PROSZĘ CIĘ. Można by było trochę oszukać widza i uzyskać taki efekt jak w Fight Club'ie lub Siódmym Zmyśle, prawda? :) Wyobraź sobie, że w FC w pierwszej scenie bohater opowiada lekarzowi o schizofrenii, albo w Siódmym Zmyśle na początku mamy scene śmierci doktora :)) Rozumiesz o co mi chodzi?
"nieracjonalne zachowanie, raz się śmieje, po czym robi minkę, jakby miał się rozpłakać." . Dokładnie tak się zachowywałem i tak wyglądałem będąc w depresji po pewnym traumatycznym wydarzeniu kilka lat temu, gdy myśli o tym dopadały mnie znikąd w momencie gdy choć na chwilę udało mi się od tego oderwać. Oglądając Willa w tym filmie zastanawiałem się nawet czy nie grał tego w ten sposób umyślnie, mając jakąś wiedzę o mimice ludzi będących w takim stanie