„Siedmiu wspaniałych” Johna Sturgesa to niewątpliwie jeden z najlepszych westernów w historii kina. Film posiada właściwie wszystkie te cechy, za które kocham klasyczny western: klarowny, przejrzysty podział na dobrych i złych, wątek męskiej przyjaźni, refleksja o ludziach Dzikiego Zachodu, prostotę (w jednym momencie nawet naiwność). Jednak najmocniejszą stroną filmu jest tytułowa siódemka: wszyscy jej członkowie to postaci bardzo wyraziste, każdy z nich jest naznaczony indywidualnym piętnem. Mnie najbardziej do gustu przypadli bohaterowie Yula Brynnera, Steve’a McQuenna i Ch. Bronsona. Dużym plusem jest też znakomita ścieżka dźwiękowa. Elmer Bernstein wykonał naprawdę solidną robotę.
Ponadto humor: błyskotliwy i momentami cyniczny, w czym brylował głównie Steve McQueen, choć autorem najlepszego – moim zdaniem – tekstu jest Ch. Bronson. Chodzi o scenę, gdy Bronson rąbię drzewo w zamian za śniadanie, a Brynner i McQueen starają się go namówić do wejścia w skład ”siódemki”:
- „Słyszałem, że masz kłopoty finansowe”
- „Nie, rąbię drzewo, bo jestem ekscentrycznym milionerem...”.
No i jest jeszcze jeden z moich ulubionych westernowych pojedynków: James Coburn z nożem przeciwko temu typkowi z giwerą. Naprawdę wspaniała scena.
Polecam więc ten film wszystkim miłośnikom westernu i dobrego kina, bo „Siedmiu wspaniałych” to absolutny klasyk. 9/10.