miało być oryginalnie, a jest cokolwiek żenująco... poziom humoru zdecydowanie nie czeski
/wyciskanie na lustro pryszczy z głośnym odgłosem pluskającej ropy...plizzzz/... filmiczek
zdecydowanie z tych - nielicznych zresztą - co zaniżają poziom czeskiego kina; na szczęście jest to
kinematografia o takiej randze, że tego typu nieudane rzeczy nie są w stanie jej zaszkodzić
Wręcz przeciwnie, świata satyra na ludzkie przywary, a jakie one są, tak zostały pokazane (i wyolbrzymione).
wszystko gra, ale wyolbrzymiać też trzeba umieć. Film to nie kabaret. Film musi być przede wszystkim filmem, a nie zbiorem gagów na poziomie skórki od banana. Brak estetycznego dystansu grozi grzechem przerysowania, tutaj ewidentnie popełnionym.
Dla mnie ewidentnie to nie zbiór gagów, tylko film o rozpadzie rodziny w dobie supermarketów itp. Kościec filmu jest ewidentnie widoczny, a gagów w filmie nie ma zbyt tak wiele, najwięcej w scenach ze skrzatem, bo scena z konsumpcją przed telewizorem to nie jest gag, scena przepoławiania tuszy wołowej piłą też nie. Film nie musi być szablonowy, na nieszczęście jest za dużo filmów na jedną modłę, a ten się wyróżnia oryginalnością i pomysłowością. Film to są ruchome obrazki, a nie fabuła. "Pies andaluzyjski" to także film, podobnie jak "Kret" czy "Stokrotki". Tutaj przerysowanie nie jest grzechem, tylko świadomym zabiegiem. Estetycznie akurat film Vorela króluje nad wieloma podobnymi do siebie rzemieślniczymi filmami takich Scorsesów czy innych taranbarantinów, którzy bazują na jeszcze niższych ludzkich instynktach od wyciskania pryszczy, bo na przemocy. Zresztą wymaganie od filmu, jaki ma być, to trochę amatorskie, bierze się na warsztat, co jest, a nie co chcielibyśmy zobaczyć. To niczego nie mówi o filmie, że nie lubisz przerysowania czy nadmiaru estetyki. Jeden z wysoko ocenionych przez Ciebie filmów "Męczeństwo Joanny d'Arc" też jest wyolbrzymiony estetycznie i ma wątłą fabułę, odbiegając tym od norm kina, a jednak jest to wspaniałe dzieło właśnie dlatego, że odbiega, że jest inne, że stosuje nieszablonowe środki wyrazu (zbliżenia twarzy Falconetti). Pozwól "Skrzatowi" być innym i być sobą. ;)
pozwalam. Ale to że jest inny, w żaden sposób go nie wartościuje. Oryginalność nie jest wyznacznikiem wartości. Można stworzyć coś oryginalnego i równocześnie kiepskiego. Zresztą Vorel nie jest taki odosobniony, bo wyraźnie bazuje na osiągnięciach Švankmajera. Tyle że ten ostatni ma wyczucie groteski i dlatego jego animacje się bronią (i to jak!). Pomysły Vorela się nie bronią, bo bazują na tanich efektach przeznaczonych dla szerokiej publiki. O przesłaniu się nie wypowiadam, bo jak forma filmowa mnie nie ujmuje, to nawet największa filozofia zawarta w przekazie nie robi na mnie wrażenia.
A jeszcze jeśli chodzi o przerysowanie, niektórzy mają taki poziom talentu (np. Fellini), że ten barokowy przepych, metoda "horror vacui" (bardzo ryzykowna) nie szkodzi im, ale wręcz winduje ich dzieła, bo wszystko tworzy spójną całość i stanowi o jakości.
Moim zdaniem Vorel nie ma takiego wyczucia, a jego pomysły inscenizacyjne są na mentalnym poziomie... co najwyżej "Dnia świra". To jest bardzo nieczeskie, bo istotą kultury czeskiej, i jej siłą, jest nienachalność, która jest zresztą podstawą wielkości tej kultury.
Ot, daję Skrzatowi spokój, ale zdanie swoje mam. Widzę że jesteś trochę za bardzo FRADŻAJL na odmienne opinie.
Hehe, dzięki za aluzję do płyty Yes :) Odmienne opinie akceptuję, o ile nie są one w jaskrawy sposób sprzeczne z tym co ja widzę (w końcu staram się równocześnie i dokonywać analizy i syntezy, więc nie można mi zarzucić, że filmy traktuję pobieżnie) i jeżeli starają się być w miarę obiektywne. Ty jednak zignorowałaś całkowicie przesłanie filmu, co powoduje, że poziom żartów zapiałaś na karb feleru filmu, a nie na logiczną konsekwencję jego przesłania. Pospolita rodzina, więc pospolity humor. O to właśnie chodzi. To chyba jedyny film Vorela w takiej stylistyce, więc nie a co mu przypisywać zbyt wiele. Zaje się, ze Ty utożsamiasz to, że film Ci się nie spodobał z tym, że jest kiepski. A właśnie jest często inaczej. I to forsujesz. Nie śmieszyło, to musi być zły. Moim zdaniem każdą oryginalność należy przynajmniej pochwalić, nawet w złym filmie (którym "Skrzat" nie jest ;) ), w obliczu zalewu masy filmów pospolitych i podobnych do siebie jak dwie krople wody. Cenię wysoko Švankmajera, on tez miał wile niewybrednych żartów, szczególnie w krótkometrażowych animacjach, ale nie przyszedł mi nawet na myśl, kiedy oglądałem Vorela. To całkiem inna groteska i czarny humor. Fellini zaje się nakręcił swe najlepsze filmy bez przerysowań, których nie ma ani w "La stradzie, ani w "Słodkim życiu", ani w "Nocach Cabirii", przerysowane były jego późniejsze filmy, moim zdaniem gorsze. Zresztą Fellini starał się przerysowywać na poziomie brzydoty, więc jego efekty te czasem odrzucały. Jednak Vorel ewidentnie nawiązuje do kina niemego i stąd wiele gagów na poziomie wczesnych komedii z lat 1910-1920. Czyżbyś tego nie zauważyła? Wszak sama forma filmu aż o tym krzyczy. To jest w jakiś sposób hołd oddany niememu filmowi. Czyli "Sex w Brnie" tez uważasz za film denny, bo bazuje na niskim instynkcie pożądania? Czytałaś moją opinię o "Skrzacie"? Jest zamieszczona w forum pod filmem. Odpowiadam między innymi także dlatego, ze fajnie się dyskutuje, a nie, ze czuję się urażony odmienna opinią. ;)
Pozdrawiam :)