Spłycony i to bardzo. Płytcy bohaterowie (obecność tych również istotnych, acz trzecioplanowych również spłycona - mówię tu zwłaszcza o scenie kłótni w kościele), spłycone wątki, wielu ważnych bohaterów przedstawiono zupełnie inaczej, niż w powieści, i tak dalej. Dość namolny jest też wątek zombie pacjenta głównego bohatera. Do tego aktorstwo na wyjątkowo niskim poziomie. Wątek Cmentarzyska Micmaców również ograniczony do minimum. Trochę przerobiona końcówka, a ostatnie ujęcie również rozczarowuje, jest bowiem niepotrzebnym, autorskim dopowiedzeniem tego, czego, czytając powieść, mogliśmy się jedynie domyślać.
Porażka, film niewiele lepszy od Garrisowskiego "Lśnienia" i "Maksymalnego przyspieszenia", do którego scenariusz (pożal się Boże) napisał i wyreżyserował sam Stephen King.
też jestem rozczarowana filmem i to bardzo:( książkę czytałam jakiś czas temu i wczoraj obejrzałam ekranizację;p mogłam tego nie robić - tylko się denerwowałam podczas filmu;p zabrakło postaci Normy, akcja rozgrywała się bardzo szybko z pominięciem wielu wątków, gra aktorów (zwłaszcza aktora grającego postać Louisa) fatalna;/
No właśnie - Louisa powinien był zagrać Rufus Sewell. Ponadto brak ważnych scen ze Stevem Mastertonem (jak choćby tej w pizzerii i w końcówce), choć aktor grający go pojawia się (ale na krótko).