Kolejny powrót do klasyki z końcówki lat osiemdziesiątych. „Smętarz dla zwierzaków” jest ekranizacją książki Stephena Kinga o tym samym tytule (choć czasem zapisanym nieco inaczej). Zauważę przy tym, że nie jest to szczególnie wierna ekranizacja, choć nie należy również do najgorszych.
Rodzina Creedów przeprowadza się do nowego domu położonego tuż obok niezwykle ruchliwej drogi. Choć okolica jest wyludniona, to kierowcy ciężarówek nieustannie wybierają ten oszczędzający czas skrót. W pobliskim lesie kryje się niezwykła tajemnica. Cmentarz (lub jak głosi umieszczona przed nim tabliczka: Smętarz), na którym dzieci chowają swych zmarłych pupili. Prawdziwy sekret znajduje się jednak jeszcze dalej: ukryty przed wzrokiem postronnych. Znacznie starsze i bardziej przerażające miejsce… Strzeżcie się! Albowiem to, co umarło, powinno martwym pozostać!
Nie jest to opowieść wybitna – do takiej jest jej naprawdę daleko. Mimo wszystko jedno trzeba przyznać: akcja zaczyna się niemalże od pierwszej minuty i gna jak szalona. Nie da się przy tym nudzić, a kolejne wydarzenia potrafią zaintrygować, wzbudzając przy tym niepokój. Jednocześnie, historia oferuje w zasadzie wszystko to, czego można od niej oczekiwać. Warto przy tym raczej sięgnąć po nią przed przeczytaniem powieści. Odbiega zdecydowanie od pierwowzoru, pozostawiając z niego niemal wyłącznie powierzchowną warstwę. Nie uświadczy się tu za bardzo głębi, a szkoda.
Od strony technicznej – naprawdę czuć, kiedy ten film powstał. Nie stanowi zaskoczenia ani sceneria, ani dość nijakie aktorstwo… Przykre, że najbardziej w pamięć zapadają trzecioplanowe kreacje takie jak Victor Pascow, w którego wcielił się Brad Greenquist czy zagrana przez Andrewa Hubatseka postać Zeldy Goldman. Efekty specjalne mają się za to naprawdę nieźle i niektóre z nich mogą wywołać ciarki nawet po ponad 35 latach. Tym, co jednak faktycznie zachwyca w tej produkcji, jest muzyka. Niezwykle klimatyczna, niepokojąca: ścieżka dźwiękowa dźwiga ten film w sposób iście superbohaterski.
Kiedyś „Smętarz dla zwierzaków” podobał mi się odrobinę mniej niż przy tym powtórnym seansie. Kwestią kluczową może być to, że wówczas oglądałam go niemal bezpośrednio po przeczytaniu oryginału… Jednak teraz podchodzę do niego z trochę większym dystansem: mimo wszystko zasługuje na to 8/10. Bawiłam się na nim dobrze.