Prawdopodobnie najsłabsza pozycja z oscarowej stawki. Ewentualnie negatywnie może mnie jeszcze zaskoczyć "Teoria wszystkiego." Clint serwuje nam biografię w typowy sztampowy sposób odhaczając kolejne epizody z życia bohatera. Mamy więc epizod z młodości, szkolenie, poznanie żony, misja, powrót, misja, powrót, smutek Sienny Miller, misja.
Jednowymiarowy bohater nie ma wątpliwości moralnych, momentów zawahania, Eastwood jedynie zarysowuje pęknięcia w psychice Chrisa i jego problemy rodzinne, które jednak nie przeradzają się w solidny dramat. Przecież ten facet zabił oficjalnie 160 ludzi, a nieoficjalnie ok. 250 ! Clint nam mówi, że Kyle legendą był i koniec kropka, zero dyskusji.
Sama realizacja, to nakręcone w sposób staroświecki, tradycyjne pif paf lub tratata jak kto woli. Chmary Arabów wbiegają prosto pod lufy dzielnych Amerykanów, którzy kładą "dzikusów" niczym kłosy zbóż. Brakowało jeszcze "hurra" niczym w polskich filmach wojennych z lat 60. Po realizacyjnej perełce jaką był "Helikopter w ogniu" Scotta mamy prawo wymagać od Hollywood znacznie więcej.
Eastwood zrobił kino prostolinijne i do bólu amerykańskie z powiewającą flagą na końcu idealne dla amerykańskich patriotów, którzy byli zawiedzeni rozliczeniowymi filmami Bigelow. Osobiście żałuję, że ona nie wzięła się za ten temat.