Mimo, że do tej pory byłem pod wrażeniem wszystkich produkcji Eastwooda, to ten film nie wprawił mnie w zachwyt. Co prawda wojna nigdy nie była uroczym tematem (a obecnie jest niedaleko nas, co nabiera dodatkowego złowieszczego wydźwięku), a dodatkowo historia opiera się na kawałku czyjegoś życia, co zapewne utrudnia pisanie scenariusza (i utrudnia ocenę - jakoś nie wypadało mi stawiać niskiej oceny wobec czyjejś tragedii). I pomimo tej charakterystycznej, spokojnej, "eastwoodowską" reżyserii (którą bardzo lubię), jakoś nie potrafiłem zatracić się w opowieści i... czekałem na koniec filmu.