Patrząc na obsadę można spodziewać się naprawdę porządnego blaxploitation zaprawionego rasowym soul'em i luzackim humorem.
W rzeczywistości jest to jedna z tych komedii, gdzie nie ma wielu powodów do śmiechu. Sidney Poitier jest świetnym aktorem dramatycznym, w komediach jednak jak dla mnie wypada zdecydowanie słabiej.
W "Sobotniej nocy" dominuje slapstick, czerstwe żarty i kiepskie farsy ( np. toporne parodiowanie Vita Corleone). Akcji raczej nie można zaliczyć do energicznej i płynnej, da się tu wyczuć męczącą fabularną martwotę (w drugiej połówce film zmierza już do wiadomego celu).
Zdecydowanym plusem tej produkcji jest jednoczesny występ Sidney'a, Bill'a i Richard'a (scena z biurze Pryor'a jest chyba jedynym zabawnym akcentem). Panowie nieźle bawią się na ekranie i jeśli komuś wystarczy sam widok ich aktorskiego ubawu, zapewne nie będzie doszczętnie rozczarowany tą komedią. Ja oczekiwałam czegoś więcej i przejechałam się po całości.