PILINHA: {__webCacheId=filmBasicInfo_pl_PL, __webCacheKey=165690}
6,7 22
oceny
6,7 10 1 22
Sora te baka ichidai
powrót do forum filmu Sora-te baka ichidai

Sądziłem, że ta trylogia idzie w jakimś sensownym kierunku i przewidywalnej konkluzji. W końcu czego można się spodziewać po trzech filmach o legendarnym karatece? Liczyłem na coś w stylu filmów o innej legendzie sztuk walki - Ip-manie – jedynka o czasach wojny, dwójka o skromnych początkach w branży i zwieńczenie odysei gdy jest już rozpoznawalnym mistrzem we własnej szkole. Nie mogłem się bardziej mylić. Co się tutaj dzieje to przechodzi ludzkie pojęcie. Aby zrozumieć co poszło nie tak należy zadawać właściwe pytania: Jaki był zamysł twórców? Czy w ogóle był jakiś pomysł? Kto na planie tylko palił a kto się zaciągał? Kto trzyma w szafie pozostałe części serii?
Ale po kolei. W pierwszej części poznajemy naszego bohatera jako prostego, na wpół dzikiego pasjonata karate który ćwiczy w samotni gdzieś na odludziu poddając swoje ciało i umysł nieludzkiej wręcz dyscyplinie. W obdartych łachmanach przychodzi na turniej karate gdzie obija mordę każdemu kto się odważy z nim walczyć. Bez problemu wygrywa ale jego siekierą ciosana aparycja, prymitywizm i brutalność charakteryzująca jego styl karate nie podobają się elicie japońskiej branży karate. Od razu zarysowuje się tutaj główny antagonista – prominentny mistrz karate który każe Oyamie iść precz. Po turnieju przyłącza się do niego młodzieniec chcący poznać tajniki jego stylu. Do tego momentu historia Masutatsu prowadzona jest jak Pan Bóg przykazał. Potem już Bóg opuścił studio Toei i nie wrócił do końca serii.
Masutatsu widząc piękną, mówiącą po angielsku Japonkę w towarzystwie amerykańskiego oficjela dochodzi do logicznej konkluzji, że jest prostytutką. A ponieważ jak wszyscy w Polsce wiedzą nie da się zgwałcić prostytutki to nasz „bohater” obija mordę jankesowi a dziewczynę siłą pozbawia dziewictwa przebąkując coś że od 3 lat żyje w lesie. Gdy dowiaduje się, że jest tylko tłumaczką, mówi „Ups!” i zabiera się szybko z amerykanami do ich bazy rozbijać butelki. Po pobiciu dużego silnego murzyna Oyama bierze się za trenowanie swojego jedynego ucznia. Zgwałcona przez niego tłumaczka cały czas za nim łazi i robi maślane oczy ale Masu stracił zainteresowanie. Może mu nie staje jak kobieta nie stawia oporu, nie wyrywa się i nie próbuje uciec, ale w sumie to tylko zgaduję. W każdym razie jest to wątek prowadzący donikąd, ona jeszcze będzie łazić za nim w drugiej części ale nic z tego nie będzie. Tymczasem jego padawan po srogich pigułach zaczyna bić ludzi na ulicy, za co trafia do ciurmy, ale tam przechodzi przemianę w Super Saiyanina i ucieka. Po pobiciu wszystkich ludzi w mieście łącznie z całym posterunkiem policji odkrywa swoją jedyną słabość – ołowiane kule. Oyama z tego wszystkiego stacza się i pije w klubie swojego ziomeczka, a gdy jakiś recydywista chce przejąć biznes wygrażając Masu nożem, ten w pijackim amoku go zabija. Pomimo, że zabił w samoobronie postanawia odpokutować i nachodzi rodzinę zabitego pomagając im w pracy w polu. Czyli robiąc to czego zabity nigdy nie robił (bo odsiadywał) i nigdy nie zamierzał robić (chciał przejąć klub). Ale ja już na tym etapie przestałem się doszukiwać jakiejkolwiek logiki. Nasz bohater sam się zresztą zgubił. Gdyby ta zgwałcona dziewczyna nie przyjechała ze scenariuszem przypomnieć mu, że na początku filmu był jakiś turniej i że musi teraz sklepać michę kilkunastu karatekom żeby podomykać wątki to nie wiem jakby się to skończyło.
W drugiej części nasz antybohater stacza się jeszcze bardziej. Widzimy go jako zapijaczonego lumpa, do którego rękę wyciąga jego ziomeczek z mafii. Masu zadaje się teraz z Yakuzą i nie ściąga okularów przeciwsłonecznych nawet w nocy. Gdy nudzi mu się ta fucha wraca pod most. Tam spotyka tajemniczego mistrza o złej aurze który karze mu uwierzyć w siebie czy coś. Następnie doprowadza do kalectwa starego zapijaczonego gwałciciela w zemście za koleżankę, choć niewykluczone, że zrobił to bo nie chce mieć konkurencji w pijaństwie i gwałtach. Scenariusza jak nie było tak dalej nie widać więc Oyama postanawia wziąć sprawy we własne ręce i wyjeżdża w Bieszczady gdzie bierze udział w walce z niedźwiedziem w celach charytatywnych. Jednemu z drwali spadło drzewo na głowę a że nie miał pieniędzy na leczenie i osierociłby syna to nasz bohater zgodził się na walkę ze zwierzęciem. To zresztą nie pierwszyzna dla niego. W pierwszym filmie zabił przecież byka z czystego sadyzmu, bo gdy byk dostał parę gongów i położył się pobity ten dalej w niego nawalał tak długo aż zwierzę nie zdechło. W trakcie walki z niedźwiedziem został zjedzony inny drwal (ciekawe czy kogoś osierocił?).
Trzecia część to już improwizacja pełną gębą. Masu kończą się pieniądze na gorzałę a ma już spory dług u barmanki więc zabiera się z japońskim oddziałem Kombat Pro Wrestling. Lecą do Nibylandii gdzie będą brali udział w udawanych walkach na terenie amerykańskich baz. Wejście na te imprezy załatwił im Fu Manchu. Oyama trzy razy obiecuje, że się położy i trzy razy robi wszystkich w ciula uciekając z forsą. W międzyczasie pomieszkuje u Zagubionych Chłopców których okrada z jedzenia a Piotrusia Pana bije z liścia aż ten zaczyna płakać. Zapoznaje również siostrę Piotrusia Pana – japońską prostytutkę ze skłonnościami samobójczymi i gruźlicą. Wysyła ją na nowatorską metodę leczenia polegającą na elektrowstrząsach i łamaniu żeber ale niestety choroba okazała się zbyt zaawansowana i kobieta umiera. Na koniec Masu robi porządek ze zbirami a samego Fu Manchu zabija w komnacie pełnej luster.
Nie mam pojęcia jaki był pierwotny zamysł ale szczerze wątpię, że miało to właśnie tak wyglądać. Seria jest obrazoburcza dla każdego kto zna historię Masutatsu Oyamy. W filmach jest on niesłownym, zapijaczonym lumpem i gwałcicielem, który chętnie przystąpi do każdego towarzystwa, włóczy się bez celu i szuka sensu życia w randomowych miejscach. Scenariusz też pozostawia wiele do życzenia. Mamy tutaj masę niedokończonych wątków i niedorzeczności. Postaci zachowują się nielogicznie i niekonsekwentnie. Są tutaj antagoniści którzy pojawiają się z dupy w połowie filmu żeby zaanonsować swój udział w filmie a potem znikają tylko po to żeby pojawić się znowu w końcowej walce. Uważny widz dostrzeże również liczne zapożyczenia z filmu o Rockym czy choćby końcową walkę wprost zerżniętą z „Wejścia Smoka”.
Ktoś może zapytać: „Obsmarowałeś ten film od góry do dołu a dałeś 7/10? Czy to się godzi?”
Ano godzi się! Ten cały bałagan oglądałem z rozdziawioną gębą aż do ostatniej sceny gdzie Masu na tle zachodzącego słońca obiecywał mi kolejne części składając tym samym kolejną obietnicę której nie spełnił. Jest tutaj całą masa fajnych scen walk, można się pośmiać z tych wszystkich absurdów scenariuszowych a mnie jeszcze dodatkowo podobał się przewijający przez całą trylogię antyamerykański motyw. Dopóki w Japończykach wciąż tli się żywioł antyamerykański dopóty jest nadzieja. Dużo bym dał, żeby obejrzeć jeszcze kilka filmów z tej serii a już oddałbym nerkę za porządny crossover Masutatsu Oyama vs Ip-Man!

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones