Przyznam, że czekałem na ten film od pierwszej wzmianki. Co prawda nigdy widziałem oryginału, ale już pierwszy trailer nastawił mnie bardzo pozytywnie.
W końcu udało się zobaczyć. Oczekiwania zostały w pełni spełnione, na tego typu film długo czekałem. Choć ostrzegam, że jak ktoś nie lubi Space Opery to niech od mojej oceny odejmie 2-3 punkty, bo obiektywnie patrząc, film nie zasługuje na więcej. Ale jak ktoś lubi - to znajdzie tu prawie wszystko czego potrzeba miłośnikowi kosmicznej rozwałki.
Rozpoczyna się od pięknej bitwy. Jest rozmach, są emocje, jest piękne CGI. A to tylko jedno z wielu starć. Bojowych scen jest tu wiele i stoją na wysokim poziomie. Oczywiście nie ma co oczekiwać cudów, BSG (pod względem realizacji) ani Avatar (pod względem jakości efektów) to nie jest, ale i tak sprawia mnóstwo frajdy.
Historia wciągnęła mnie szybko i po pozwoliła się nudzić. Jednak ostrzegam, żeby nie spodziewać się rewelacji. Pod względem fabularnym to raczej klasa B (podobno dość wierna oryginałowi), ale i tak sprawdza się nieźle. Niczego więcej od filmu o kosmicznym pancerniku nie oczekiwałem. Potrzebowałem chwilę, żeby przestawić się na azjatyckie, nad-ekspresyjne aktorstwo, ale potem przywykłem i zupełnie mi nie przeszkadzało. Film zawiera mnóstwo patosu, ale z drugiej strony, czego oczekiwać od takiego filmu?
Wielkie wrażenie robi muzyka. Nagrana z rozmachem, świetnie "robi" klimat i dopełnia to, co dzieje się na ekranie. Ścieżka dźwiękowa to zdecydowanie jedna z największych zalet filmu. Pisząc tego posta, właśnie słucham OSTa na YouTube.
Bardzo podobały mi się scenografie. Wnętrze Yamato jest po prostu cudowne. Uwielbiam takie połączenie ciasnych, militarnych wnętrz z futurystycznym (ale bez przesady) designem. Bitwa pod powierzchnia planety miała genialny klimat. Takie połączenie "Starship Troopers" i "Halo". W ogóle cała militarna strona produkcji jest super.
Ogólnie film baaardzo mi się podobał. Póki co widziałem dwa razy i pewnie na tym się nie skończy. Fakt, można narzekać na płytką fabułę, mało oryginalne postacie, kilka przewidywalnych rozwiązań albo zbyt rozciągniętą końcówkę. Ale to tylko kilka minusów. Rekompensuje je cała masa świetnych scen, klimat i wciągające, nakręcone z rozmachem widowisko. Ja chcę więcej takich filmów!
cześć FTW, dziękuję za dobry komentarz do filmu. Dzięki Tobie wiem, czego oczekiwać i na co się nastawić. Jeszcze raz dzięki.
Jednakże mam zastrzeżenia do używania niektórych sformułowań. Myślę, że w przyszłości możesz je pominąć w komentarzach do filmów (a podkreślam, że fajnie piszesz i wyczerpująco). Otóż warto zrezygnować ze słów:
- trailer na rzecz zwiastun
- Space Opera, dla mnie to nad wyraz sztuczny termin, niepotrzebnie gmatwający pojęcie science fiction, zwłaszcza że Space Opera przechodził transformację znaczenia od ujemnego do pozytywnego, co już w samo w sobie jest dziwolągiem i mało wiarygodnym
- CGI
- OST
- BSG
- design
Język polski jest piękny, nie ma potrzeby zaśmiecania go anglojęzycznymi wstawkami.
Hmm... nie wiem czy to jest zaśmiecanie. Wyrazy, które przytaczasz są od dawna stosowane przez różne media i nikt raczej nie narzeka. Możesz się nie zgodzić, ale nazwałbym to po prostu ewolucją języka albo wpływem mieszania się kultur.
Fakt, muszę przyznać, że jestem człowiekiem, który trochę przesiąknął angielszczyzną. Stosuję angielski w pracy, dużo czytam i oglądam po angielsku (ten film także). W dodatku z wykształcenia informatykiem, a w tym zawodzie jest mnóstwo zagranicznych zapożyczeń. Ale bez przesady, nie robię przecież wrzutek typu: "efekty są awesome, a główny hero jest cool".
Ogólnie masz rację, zagraniczne skróty i terminy można by zastąpić polskimi, ale w dwóch przypadkach zgodzić się nie mogę:
- BSG - skrót od nazwy serialu "Battlestar: Galactica". W środowisku fanów sci-fi powszechnie znany. Nie wiem czy jest polskie tłumaczenie, ale nawet gdyby było - nie mam zamiaru używać. Jestem zdecydowanie przeciwny tłumaczeniu nazw własnych (prawdą jest, że gdy widzę tłumaczenie nazwy jakiegoś filmu to często nie wiem, o co chodzi).
- Space Opera - termin jak najbardziej w porządku. Precyzuje z czym mamy do czynienia w danym filmie/serialu/książce/grze. Samo "science fiction" jest bardzo ogólne i w zasadzie gdy widzę dane dzieło opisane w ten sposób, to nie wiem czego się spodziewać. Ale gdy widzę napis "space opera", wiem że mogę oczekiwać futurystycznej scenerii, sporo akcji, statków kosmicznych i prawdopodobnie odrobinę rozmachu wymieszanego z patosem. Nie spodziewam się niczego wybitnego, ale jako, że ten (pod)gatunek bardzo lubię, to po dane dzieło sięgnę z przyjemnością.
Podobnie jest z cyberpunkiem, post-apo, steampunkiem czy hard SF. Może i gmatwają pojęcie science fiction, ale jako potencjalny odbiorca chcę wiedzieć, z czym mam do czynienia. Wiem, że sztuki nie powinno się zamykać w sztywne ramy ani przypinać dziełom etykietek, ale trochę informacji się przyda. Fajnie radzą sobie z tym na przykład serwisy poświęcone Anime, gdzie każda seria ma kilka (czasem nawet kilkanaście) tagów. Owszem, często są to japońskie słówka, które dla początkującego widza niewiele znaczą, ale nadejdzie czas, gdy potencjalny odbiorca doceni tą informację.
Eh, rozpisałem się dużo bardziej niż zamierzałem.
Ale jeszcze jedno. Idąc dalej tym tropem, czy nie powinniśmy zastąpić terminu "science fiction" zwrotem "fantastyka naukowa"?
Mnie ten film rozczarował. Czytając zamieszczone recenzje (a bardzo lubię s-f ) napaliłem się na ten film jak diabli. Pamiętając że aktorzy japońscy, język japoński itp. - brałem to pod uwagę. Sama historia na podstawie której zrealizowano film jest mi nieznana więc nie wiedziałem czego oczekiwać. O ile strona techniczna jest na zaskakująco wysokim poziomie (choć Gwiezdnych Wojen nie przebiła), fabuła ciekawa, scenografia bez zarzutu to dalej już same minusy. Mianowicie: aktorstwo - przerysowane postacie (pamiętam że film robili japończycy i tam trochę inaczej wyglądają stosunki międzyludzkie) jednak w tym przypadku zbyt dużo teatralnych gestów, napuszenia i patosu a z drugiej strony chęć pokazania luźnych rozmów między pilotami i pozostałymi członkami załogi - zupełnie nie wyszła. Muzyka - kompletnie niedopasowana do akcji - praktycznie gdy tylko coś się dzieje wkracza z pompą i powagą nieadekwatną do aktualnej akcji. Totalnie przerysowana - po jakimś czasie najzupełniej drażni. Dużo słuchałem różnorodnych soundtracków - ale w tym przypadku to po prostu zwykły przerost formy nad treścią. Film wygląda jak połączenie patosu z Dnia Niepodległości a aktorstwa z Żołnierzy Kosmosu. Niektóre sceny ciągną się w nieskończoność a niektóre - istotne dla fabuły - oraz mające znaczenie w filmach s-f - są skrócone do minimum (pierwsze uruchomienie nowego napędu to tylko kilka sekund - zero emocji, stresu, przygotowań pyk. i pojechali) Ogólnie - film ponieważ jest space operą - zasługuje na uwagę fanów tej tematyki, ale z drugiej niestety wg. mnie po prostu się nie udał. Szkoda.
Film od strony technicznej i dźwiękowej zrealizowano bardzo poprawnie. Może nie na poziomie 2010 roku, ale bardzo pięknie.
Natomiast cała reszta bardzo kuleje. Przede wszystkim aktorstwo, dialogi i rozwleczone do granic absurdu sceny. To jest Space Opera, a nie dramat! Film można spokojnie obciąć o około 30 minut i to z wielką korzyścią dla jego jakości. Wystarczy porównać końcowe sceny Yamato i początkowe z najnowszego Star Treka. Niestety, im więcej oglądam japońskich filmów, tym mniej mi one podchodzą.
Kurcze, faktycznie większość postaci tryska nadmiarem emocji, ale mnie rozczarował kapitan okrętu. Cholera, siedział sztywno jakby mu ktoś kij wsadził, praktycznie zero emocji... Czasami podczas bitew to aż się prosił, żeby podstawić mu pod nos lusterko, żeby zobaczyć, czy oddycha. Przyzwyczaiłem się do innego rodzaju dowodzenia, podobnego do tego z SeaQuestu. Tutaj to parodia jakaś.
Lubię takie klimaty (space opera). BSG obejrzałem wszystkie odcinki. I na tym tle Yamato wypada marnie. Akurat technika jest tutaj mocniejszą stroną tego filmu. Natomiast aktorstwo i dialogi - tragedia. Wystarczy porównać sceny z messy BSG i Yamato. Tam są żywi ludzie, a tutaj to jakieś manekiny. Dowódca - pełna tragedia. Ale i sam główny bohater nie jest wiele lepszy.
Poza tym nie wiedziałem, że Japończycy to taka płaczliwa i uczuciowa rasa - a w ich wojsku panuje luz i żołnierze zamiast wykonywać rozkazy wdają się w dyskusje z dowódcą. Widoczne 50 lat demokracji zrobiło swoje i tam.
To nie jest space opera, tylko military s.f.
Space opera skupia się na postaciach i niezwykłych przygodach. Tu nawet nie ma kosmitów.