Do "Spadkobierców" podchodziłem trzykrotnie.
Dwa razy odpadłem na przydługim i nudnym początku. Dziś dałem filmowi szansę. Niestety,
film JEST nudny i słaby. Nic nie wniósł do mojego postrzegania tematu umierania. Ale
rozumiem, dlaczego jest w USA uznawany za kultowy - mówi o śmierci w sposób delikatny,
strawny, do przełknięcia przez amerykańską masę. Ja jednak wolę "33 sceny z życia"
Szumowskiej.
No cóż, nuda. I ten banalny wstęp - "ludzie myślą, że u nas na Hawajach życie płynie lajtowo, a
ja od 15 lat nie surfowałem". Myślę, że mieszkańcy nadmorskich kurortów również nie pływają
codziennie w Bałtyku.
Ja dodam że ja mieszkam w Kołobrzegu a nad morze nie chodzę. Więc masz rację. A turystów nie cierpię. Sam film bardzo mi się spodobał. Ma klimat coś czego jest niewiele w dzisiejszych filmach. Poza tym akcja dzieje się na Hawajach. To taki spokojny film na niedzielę warty przemyślenia. Kobietom nie wolno ufać:-)