Skyfall był klimatyczny i bardzo... brytyjski, wracał też do korzeni (Q, Moneypenny, nowy M). Było nieco sentymentalnie i to był bardzo dobry film, może trochę mniej akcji (ale ponoć dlatego, że był mniejszy budżet).
Spectre utrzymał ten świetny poziom. Dla fanów Bonda wydaje się, że nawet lepszy - więcej tu akcji, pościgów, wybuchów. Na plus humor - tak dużo nie było go w żadnej części z Craigiem co nadaje całości gracji i lekkości (np. przyciski w Astonie podczas pościgu, żarty Q). Wreszcze jakaś wyrazista rola kobieca (od czasu Evy Green). W Quantum była fatalna Kurylenko, a w poprzednim filmie Bond w zasadzie nie miał dziewczyny (Berenice Marlohe to epizod porównywalny z rolą M. Bellucci). Tu jest wszystko jak w starych, dobrych Bondach - wreszcie wszystko na swoim miejscu. Waltz również był dobry - nie przerysował swojej roli i nie stał się własną karykaturą z innych filmów. Na wielki plus rozbudowanie roli Q i Moneypenny.
Wady? Tak niewielki udział M. Bellucci, bijatyka w helikopterze łamiącym prawa fizyki (przypomniał się pionowy lot samolotem z Quantum of Solace). No i brak wyraźnie zarysowanej intrygi, której miałby zapobiec Bond - choć w sumie okazuje się, że chodzi o przejęcie kontroli nad wywiadem i informacjami całego świata, to jest to jakby przy okazji, a chodzi raczej o osobiste porachunki.
Świetna scena początkowa, potem Rzym i pociąg. Nieco słabiej wychodzą Alpy i pustynia z kraterem.
Ogólnie kawał dobrego kina rozrywkowego, fani wszystkich, w tym starych Bondów nie powinni być zawiedzeni, bo to powrót do tej konwencji, która była zawsze. Jak to ktoś powiedział - najbardziej bondowski z filmów z Craigiem. Polecam.