Oglądając najnowszego Bonda, od pierwszej sceny ciężko oprzeć się wrażeniu iż poszczególne sceny już się kiedyś widziało. Pierwsza scena z wykonaniem beczki śmigłowcem - "Błękitny grom". Katapulta z samochodu - pierwszy raz widziałem w "Wyścigu kuli armatniej". Pościgi kręcone w podobny sposób co w "60 sekund". Sceny z samolotem też kojarzę z innego filmu. Sam Bond jest co najmniej "Supermenem", a skok na siatkę, razem z dialogiem, jest żywcem wyjętym z "Niezgodnej". Wyrafinowane krzesło tortur przywiało mi na myśl "Mechaniczną pomarańczę" itd. Ogółem miałem wrażenie iż ten Bond jest zlepkiem odgrzewanych kotletów które już były w innych filmach. Po ostatniej scenie, wychodząc z kina, w głowie miałem tylko jedną myśl - pewna formuła filmowa się definitywnie skończyła.