Bond bezbarwny, bez duszy i charakteru, scenariusz chaotyczny, bez sensu i bez pomysłu. Oto w skrócie "Spectre"! Choć widowiskowo - jest to film absolutnie spektakularny! Ale, ale nawet najlepsi aktorzy i najlepsze efekty specjalne nie potrafią udźwignąć tego Bonda. Szkoda, bo cała seria z Craigiem miała swój klimat i swój pomysł. A tu James Bond jest jakiś taki obcy, "niecraigowy", są żarty na żenującym poziomie, jest bezbarwna dziewczyna, w której Bond się zakochuje, a ich miłość, jakżeby inaczej, zaczęła się w pociągu po tym, jak wyrzucili z niego ścigającego ich mordercę po zaciętej walce - to co teraz robimy James? Ano czas na seks, choć bez szczegółów, tylko buzi-buzi i cięcie. W tym Bondzie nie jest absolutnie erotycznie, a między Jamesem i dziewczyną jest tyle chemii, ile między kuzynostwem. Ba! Rodzeństwem. Jest i Monica Bellecci całe 5 minut na ekranie, znika z niego równie szybko, jak się na nim pojawiła i nawet nie wiemy, co się z nią później dzieje. Choć jej rola była bardzo efektowna... Ma ta kobieta w sobie ciągle to coś! Jest i Waltz, którego uwielbiam, ale któremu dać swastykę i będzie to wypisz wymaluj ta sama postać, co w "Bękartach Wojny". Jest i powtarzanie tych samych wyświechtanych schematów z bardzo tajną organizacją i znów Waltz, który na końcu krzyczy - To ja jestem sprawcą twoich wszystkich cierpień James, buahahaha! Karykatura postaci. Nieporozumienie. Montaż jest chaotyczny, wątki nierozwiązane, niepotrzebne, jak z torturowaniem Jamesa (czyli nic mu się nie stało z mózgiem, yyyyy?). I najlepszy misiaczek, związana dziewczyna... zaraz przy bombie! Znajdź ją James! - Krzyczy Waltz, wsiada w helikopter i ucieka. James ma 3 minuty i ją znajduje. Ufff, co za niespodzianka! I ratuje ją rycerskim - Ufasz mi? Ooooo...Aj law ju James! Ufam ci! O pomstę do nieba woła też make-up. Blizna Waltza to jakieś nieporozumienie. Co scena, to jest w innej pozycji. Idźta na naukę do tych z "Walking Dead", oni mają tłum statystów i dają radę, a tu makijażysta poleciał mając do zrobienia jedną szramę...?! Nie chcę się czepiać tak idiotycznych szczegółów, ale film na takim poziomie, z takim budżetem, a wydaje się, że kasa poszła tylko na aktorskie gaże i efekty specjalne... Nie tędy droga, panie Mendes...
4/10 za genialną scenę otwierającą, która wbija dosłownie w fotel (choć już w niej coś zgrzyta, bo aż ma się ochotę krzyknąć - rozepnij chłopie swoją za ciasną lansiarską marynarkę! będzie ci łatwiej latać z tym pistoletem!). Druga gwiazdka ogólnie za efekty specjalne, wizualne i dźwiękowe, trzecia dla aktorów (aj law ju Daniel, cóż zrobić....). Czwarta ze sentyment, "Casino Royal" jest jednym z moich ulubionych filmów. Jest od lat w pierwszej piątce.
Craig przez trzy pozostałe Bondy zbudował charakter z krwi i kości. Z duszą. I co Craig zbudował, to Mendes w "Spectre" wykastrował. Aj, aj, aż smutno.... To nie powinno się zdarzyć. Nie z takim budżetem, nie z takimi aktorami, nie z taką serią i nie z takim reżyserem. Szkoda.
Osobiście uważam Casino Royale za najlepszego Bonda jaki do tej pory stworzono i miałem wielką nadzieję, że Spectre będzie do niego jak najbardziej podobny... ehh... Filmu jeszcze nie widziałem, ale po komentarzach widzę, żę rewelacji nie należy się spodziewać. Szkoda. Jak Sam Mendes mógł nakręcić tak słabą serię o Bondzie - nie mam zielonego pojęcia. Zaczął od fantastycznego Casino Royale by chwilę później stworzyć żałosne Quantum of Solace. Skyfall niby później dużo lepszy od poprzednika, ale Casino Royale do pięt nie dorasta. No i teraz Spectre... jedna rzecz mnie cieszy - to już ostatni Bond tego reżysera. Szkoda tylko, że wiąże się to też z odejściem Craiga...
Zdajesz sobie sprawę, że Casino Royale i Quantum of Solace stworzyli inni reżyserzy?
Dlaczego Casino Royale było udane? Raz, że czerpano z książki Fleminga. Dwa, że jest to porównując do kolejnych części film najbardziej kameralny. Więcej treści i dbałości o szczegóły. Mniej "zabili go i uciekł". Ja do dziś chętnie wracam do Dr. No gdzie tak naprawdę, też nie było niewiadomo ile akcji, ale jednak trzymał w napięciu. Po prostu mam wrażenie że seria z Craigiem idzie w stronę tego co było wcześniej. Stopniowo coraz więcej akcji, strzelaniny, dziwnych rozwiązań. Zupełnie jakby scenarzyści ścigali się z serią Mission Impossible na widowiskowość filmu. Jeśli w kolejnej części pójdą w tę stronę to powoli będzie chyba nam tylko czekać na niewidzialny samochód. Faktem jest że chyba z dwa razy myślałem, że film zmierza ku końcowi, a tu jeszcze akcja, jeszcze eksplozje. Tak naprawdę z każdą upływającą minutą było mi coraz bardziej obojętne, jak ten film się skończy.
Ps. Co do Bellucci to faktycznie liczyłem, że jeszcze się pojawi.
Dokładnie takie odniosłam wrażenie, że "Spectre" idzie w stronę starych Bondów. Może to przemyślany zabieg, a może po prostu błąd reżysera i scenarzystów. To trochę tak, jakby Nolan stworzył czwartą część Batmana z Balem i zrobił ją w starej stylistyce rodem z lat osiemdziesiątych...