Bondy z Craigiem (łącznie z ostatnim) to dobre kino akcji, ale wolałbym powrót do korzeni. To nie jest już ten sam klimat... Brakuje mi rzucania kapelusza na wieszak, tych krótkich flirtów z Panną Moneypenny... I przede wszystkim dlaczego Bond zaczął się zakochiwać? To zupełnie nie w jego stylu.
Liczę, że te filmy z Craigiem pozostaną pojedynczym wyłamem w serii, a po zmianie aktora wszystko powróci na swoje miejsce.
Tak, pamiętam... Tamta miłość Bonda też jakoś mocno do mnie nie przemawiała, ale to był tylko pojedynczy epizod, w następnej części zemsta i po sprawie. Po za tym tą jedną "prawdziwą" miłość mu można wybaczyć. Z Craigiem mamy dwie "prawdziwe" miłości w ciągu czterech filmów, to już jak dla mnie za dużo.