Sponsoring

Elles
2011
5,2 49 tys. ocen
5,2 10 1 49033
4,9 28 krytyków
Sponsoring
powrót do forum filmu Sponsoring

Po obejrzeniu filmu Małgorzaty Szumowskiej pt. „Sponsoring – czego pragną kobiety, o
czym marzą mężczyźni, tylko wstydzą się powiedzieć.” popadłem w zadumę. Przede
wszystkim zadałem sobie pytanie o to, czemu w ogóle istnieje w naszym języku takie
słowo o jednoznacznie pejoratywnym wydźwięku, jak „prostytucja”, na oznaczenie
seksu
płatnego? A dlaczegóż to niby płatność seksu miałaby być czymś tak złym, że aż
wymagającym takiej językowej stygmatyzacji. Czyż to nie powinno być osobistą sprawą
każdego człowieka, czy wchodzi z drugą osobą w tę intymną relację bezinteresownie,
czy
też oczekując za to gratyfikacji innej, niż tylko związane z tym przyjemne doznania
zmysłowe – gratyfikacji materialnej? Kiedy tak się nad tym zastanawiam, to dochodzę
do
wniosku, że przyczyna leży w tym, że nasz język ukształtowany został pod wpływem
pojęć
moralnych związanych z chrześcijaństwem, ono zaś na pierwszym miejscu stawia
miłość, jako wartość naczelną. Według wyobrażeń chrześcijańskich sam Bóg jest
miłością, a w życiu człowieka jedynie to ma wartość, co upodabnia go do Boga, a więc
właśnie miłość. Można tego poglądu nie podzielać, ale trudno zaprzeczyć, że miłość
właśnie jest najważniejszą potrzebą każdego człowieka. Najzagorzalszy nawet ateista,
świadomie, czy też nie, marzy o tym, aby kochać i być kochanym. Nawet gdyby posiadł
wszystkie bogactwa ziemi nie będzie w życiu szczęśliwy, jeśli zabraknie mu miłości. To
tego właśnie, tak naprawdę, pragną kobiety i o tym marzą mężczyźni, choć często
rzeczywiście wstydzą się do tego przyznać.
A jak to się ma do prostytucji? Ano tak, że prostytucja nie daje się pogodzić z miłością,
ta
bowiem domaga się, aby naszą seksualność złożyć w darze tej jedynej, ukochanej
przez
nas najdroższej osobie i takie też jest najgłębsze i najskrytsze marzenie każdego
człowieka. Tymczasem jednak okazuje się, że nasza seksualność (gdy się jest
młodym
i atrakcyjnym) stanowi pożądany towar, na którym, można nieźle zarobić, a nawet może
ona stać odskocznią do wspaniałej kariery. Zaczyna rysować się dylemat: miłość i
bieda,
czy też sukces materialny, ale bez miłości? To jest odwieczny problem. Zawsze przed
młodą i atrakcyjną kobietą stała ta pokusa i zarazem perspektywa ceny, jaką trzeba
będzie zapłacić – straszliwego samookaleczenia, poprzez rezygnację z miłości jako
drogi
swej życiowej samorealizacji.
Tak było zawsze. Tylko kompletni biedacy mogli sobie czasem pozwolić na wybór
miłości. To byli tacy ludzie, którzy nie dostali od swoich rodziców nic. Kiedy nie jest się
w
stanie swoim dzieciom, na ich życiowym starcie, nic dać, to też nie można od nich zbyt
wiele wymagać. Wszędzie natomiast tam, gdzie rodzice mieli swoim dzieciom coś do
przekazania pojawiało się żądanie: „damy Ci to, co mamy, ale pod warunkiem, że
wybierzemy dla ciebie taką żonę (męża), który od swoich rodziców dostanie tyle samo,
albo więcej, byle nie mniej, a jeśli ci to nie odpowiada, to idź sobie swoją drogą – nic
od
nas nie dostaniesz”. Krótko mówiąc: małżeństwo pojmowano wyłącznie jako interes,
natomiast miłość traktowano jako mrzonkę niedojrzałego umysłu, dla której nie ma
miejsca w realnej rzeczywistości. Zapewne miało to jakieś uzasadnienie w sytuacji
brutalnej walki o byt, kiedy scementowany małżeństwem, a dzięki temu trwały związek
dwóch rodów mógł zadecydować o ich przetrwaniu. Odmowa podporządkowania się
decyzji starszyzny rodowej, czy też rodziców, była traktowana jako zdrada i karana
wypędzeniem, a świat był wtedy o wiele mniej przyjazny dla takich luzaków i szanse
ich
przetrwania w nim były często bardzo znikome. Tym niemniej zdarzały się takie
sytuacje,
choć chyba niezbyt często. Przytłaczająca większość młodych ludzi uginała się pod
presją społeczną i rezygnowała z miłości, ale nie do końca - przecież natury ludzkiej
nie
da się oszukać. Marzenie o miłości wyparte z ludzkiej świadomości przez
zdroworozsądkowe postulaty korzystnego ustawienia się w życiu, zadomawiało się
gdzieś poniżej jej progu i stąd nurtowało dalej w ludzkich duszach, do czego
wspaniałą
pożywką były pieśni trubadurów, a później literatura piękna. Większość ludzi żyła w
stanie
rozdarcia między światem realnym, w którym miłość nie miała prawa obywatelstwa, a
światem marzeń o spełnieniu się w związku opartym na wzajemnej miłości. Z reguły
im
wyżej na drabinie społecznej, tym bardziej dominował interes, mniej zaś miejsca było
na
miłość, aczkolwiek dałoby się zapewne przytoczyć jakieś wyjątki od tej reguły. Im
bardziej
miłość była wyrugowana z życia realnego, tym większa była poczytność literatury o
miłości, jako swoistej za to rekompensaty.
Zdawać by się mogło, że w czasach powszechnego dobrobytu i demokracji, a także
państwa opiekuńczego, kiedy walka o byt nie jest już tak zawzięta, jak w dawniejszych
epokach, miłość tu - w świecie realnym powinna być o wiele łatwiej osiągalna. Dzisiaj
dla młodych ludzi życiowego partnera, czy partnerkę, nie dobiera już starosta rodowy
(przynajmniej w naszym kręgu kulturowym), ani też rodzice. Ci ostatni mogą najwyżej
coś
doradzić, ale nie decydują już za swoje dzieci. Jeśli nawet wydziedziczą je, aby ukarać
za
niepodporządkowanie się ich woli, to one same, o własnych siłach, też jakoś dadzą
sobie radę. Okazuje się jednak, że nawet w tych cieplarnianych warunkach dla wielu
osób miłość jest zbyt wielkim luksusem, aby mogli sobie na nią pozwolić. O tym
właśnie
jest film Małgośki Szumowskiej.
„W filmie nie ma ani śladu miłości, ani cienia. Nie ma nawet tęsknoty do niej...”- pisze
Maciej Pawlicki w „Uważam Rze” (20-26 luty 2012). Niezupełnie się z nim zgadzam.
Tęsknota jest w tej piosence, którą dewiant śpiewa bezpośrednio po obsikaniu jednej
z
bohaterek. Znów mamy sytuację tego samego co niegdyś rozdwojenia człowieka
między
realnością, z której wyrugowana została miłość, a sferą marzeń, w której znalazła ona
schronienie.
Obie bohaterki świadomie odrzucają miłość jako balast, który mógłby utrudnić im ich
marsz ku bogactwu i karierze. Jedna z nich niby ma chłopaka, ale w momencie gdy
decyduje się na prostytucję, przepraszam! - na sponsoring, właściwie spisuje go na
straty, a może nawet zaczyna traktować go wręcz jako kulę u nogi, gdyż współżycie z
nim
umniejsza jej możliwości świadczenia usług seksualnych, a poza tym zajmuje cenny
czas, w którym mogłaby zarobić dodatkowe pieniądze. Wiadomo, że związek ten nie
ma
racji bytu i dlatego musi się wkrótce rozpaść (podobna sytuacja była w filmie Wernera
Herzoga – „Stroszek”). Gdyby ten chłopak był bogaty i mógł jej zapewnić ten standard
życia, do którego aspirowała, wtedy zapewne nie podjęłaby tej jakże brzemiennej w
skutki decyzji. Tak się jednak złożyło, że był on biedny, a więc być z nim, znaczyło tyle
samo, co dzielić jego biedę, a z tej ona chciała się wyrwać za wszelką cenę – nawet za
cenę własnego upodlenia.
„Jakiego upodlenia!? – zawoła ktoś – przecież one lubią to co robią i są zadowolone ze
swego losu. Mówią o tym wyraźnie w filmie”, a gdyby ktoś miał jeszcze co do tego
jakieś
wątpliwości, to rozwiewają je swymi zapewnieniami reżyserka i jedna z aktorek w
wywiadach, których udzielają na prawo i lewo. Widzę tu wyraźną niekonsekwencję z ich
strony. Gdyby chciały nas one przekonać o tym, że te dziewczyny naprawdę lubią to co
robią, to mogły nam ukazać sielankowy obraz obcowania dwóch młodych dziewcząt –
jeszcze niemal dzieci – z przystojnymi i kulturalnymi starszymi panami. Tymczasem to
co
nam pokazują dalekie jest od takiej sielanki, a chwilami wręcz zakrawa na jakiś horror.
Ich klienci nie zawsze są przystojni, a czasem mają już wyraźne cechy starcze, toteż
aby
znaleźć przyjemność w cielesnym obcowaniu z nimi bohaterki musiałyby przejawiać
skłonności do gerontofilii. Ponadto zdarzają się wśród nich dewianci i sadyści, a tu już
nikt mi nie wmówi, że obcowanie z nimi może dostarczać przyjemnych doznań. Jaką
przyjemność może odczuwać młoda dziewczyna, której degenerat wbija butelkę w
pewną część ciała? A przecież ta sama dziewczyna dopiero co zapewniała indagującą

dziennikarkę, że starannie dobiera sobie klientów i nie pozwala im aby robili z nią
wszystko, na co by mieli ochotę. W świetle tego, co widzimy w chwilę później, to się
okazuje ewidentnym kłamstwem. Podobnie kłamie druga z prostytutek, czy też, jeśli kto
woli, sponsorówek. Zapewnia dziennikarkę, że to jest dla niej bardzo ekscytujące, a
jednocześnie, aby w ogóle móc na ten temat rozmawiać, musi sobie najpierw wypić.
Wygląda na to, że jest w stanie sponsorować się wyłącznie w stanie upojenia
alkoholowego, a zatem jeśli nawet nie jest jeszcze uzależniona od alkoholu, to nie
trudno przewidzieć, że wkrótce będzie.
A gdyby nawet Małgośka ukazała nam sielankowy obraz dwóch młodych dziewcząt –
jeszcze prawie dzieci – sponsorowanych przez bardzo przystojnych i wyjątkowo dobrze
się trzymających starszych panów, którzy w dodatku są bardzo kulturalni i przemili, a
przy
tym jak najdalsi od wszelkich dewiacji i nie pragnący niczego więcej poza zwyczajnym
seksem, którego nie mogą już im dać ich żony, to i tak nie uwierzyłbym w to, że
dziewczęta te mogą z tego czerpać jakąś przyjemność. Trzeba zupełnie nie mieć
pojęcia
o psychice kobiet, aby uwierzyć w takie kłamstwo. Ileż warunków musi być
spełnionych,
aby kobieta mogła rzeczywiście odczuwać satysfakcję z uprawiania seksu. Wśród całej
ich długiej listy, zupełnie podstawowym warunkiem – zaiste sine qua non – jest
miłość
do swego partnera. Czyż nie w tym właśnie leży przyczyna większości kryzysów
małżeńskich, że w pewnej chwili kobiety przestają kochać swoich mężów, a wtedy
tracą
ochotę na seks. Nie trzeba być seksuologiem, ani też psychologiem, aby zdawać
sobie z
tego sprawę, że dla każdej kobiety, a już szczególnie dla młodego dziewczęcia, seks
bez
miłości jest przeżyciem traumatycznym, które na dłuższą metę zamienia jej egzystencję
w koszmar. Życie w takim koszmarze stało się udziałem wielu pokoleń naszych
prababek, najczęściej nie wskutek ich wyboru, lecz w rezultacie wywartej na nie presji.
Stawały się one żonami znacznie od siebie starszych, lecz za to bardzo zamożnych
panów, którzy mogliby być ich ojcami, a czasem wręcz dziadkami, dlatego tylko, by
zaspokoić ambicje swoich rodziców. O miłości mogły sobie tylko pomarzyć, słuchając
pieśni trubadura, albo też czytając wiersze, czy powieści. Można o nich powiedzieć, że
zostały one sprostytuowane przez swoich rodziców – padły ofiarą ich pożądania
bogactw
oraz splendoru skoligacenia się za wszelką cenę ze znaczniejszym i bardziej
zamożnym
rodem. Można by wręcz powiedzieć, że było to kulturowo usankcjonowane,
przekazywane
z pokolenia na pokolenie okaleczenie. Ich rodziców też tak okaleczono w młodości,
więc
uwewnętrzniali to oni jako pewną normę i bez najmniejszych skrupułów okaleczali w
ten
sam sposób swoje dzieci.
Teraz Małgośka proponuje współczesnym dziewczynom, aby podobnego
samookaleczenia dokonały na sobie samych dobrowolnie. „Zrezygnuj z miłości! (nie
mówi ona tego wprost, ale taki jest sens jej przekazu). Po co ci ten zbędny balast
upostaciowany w tym biednym chłopcu, który nie może zrozumieć „co jest grane”,
dlaczego ona jest dla niego oschła, dlaczego go odtrąca? „To nieudacznik – daleko z
nim w życiu nie zajdziesz. Szkoda czasu na pieprzenie się z kimś takim. Trzeba się
pieprzyć z tymi, którzy mają forsę i są gotowi za to zapłacić. W ten sposób staniesz się
niezależna – wynajmiesz sobie mieszkanie, kupisz ekstra kosmetyki i ciuchy, dzięki
którym będziesz mogła się pokazać w lepszym towarzystwie. Tam poznasz bogatych i
ustosunkowanych ludzi, a jeśli uda ci się olśnić któregoś z nich na tyle, by zechciał cię
sponsorować, to wtedy będziesz mogła zajść już naprawdę bardzo daleko.”
Owszem, to wszystko prawda, ta obietnica może się spełnić, ale za jaką cenę? Na to
pytanie Małgośka odpowiada nam: „No coś ty! O jakiej cenie mówisz? Przypatrz się im

przecież one są zadowolone; robią to, co lubią i jeszcze mają z tego pieniądze. Są po
prostu szczęśliwe, więc co jeszcze powstrzymuje cię przed tym, by pójść za ich
przykładem?”
I tu właśnie przyłapujemy Małgośkę na kłamstwie, albowiem, jak to zostało wcześniej
udowodnione, nie są one szczęśliwe i być nie mogą. Wprost przeciwnie – wszystkie
nagromadzone w tym filmie i tak jaskrawo wyeksponowane obrzydliwości stanowią
potwierdzenie tego, że są one głęboko nieszczęśliwe. Nie uwierzę w to nigdy, aby
jakakolwiek kobieta mogła być szczęśliwa przeżywając to, co bohaterki filmu
„Sponsoring”, chyba, że jest to jakaś zupełnie „porąbana” masochistka, lub inna
dewiantka.
Gdyby młodociana oglądaczka tego filmu, a więc kandydatka na sponsorówkę, miała
jakieś wątpliwości co do tego, czy sponsorówki naprawdę lubią to co robią i czy
rzeczywiście są szczęśliwe, to powinny one się rozwiać, gdy zwróci uwagę na postać
dziennikarki. Ona wybrała niegdyś inną drogę – założyła rodzinę, została żoną i matką.
Zapewne nie była nigdy sponsorówką, a swoją pozycję zawodową osiągnęła
wspinając
się mozolnie po szczeblach kariery. Czy jest teraz szczęśliwa? Już na pierwszy rzut oka
widać, że nie. Jej relacje z mężem są w ruinie a kontakt z dziećmi szczątkowy. Jej
starszy
syn – obibok, pasożyt i półgłówek jest nieustannie tak „najarany”, że trudno z nim
zamienić choćby dwa zdania, a młodszy synek pogrążony po uszy w świecie gier
komputerowych, jest murowanym kandydatem na takiego samego, albo jeszcze
większego debila niż jego starszy brat. Krótko mówiąc klęska pod każdym względem.
Kandydatka na sponsorówkę, widzi więc od razu, że to „kanał”. „Po co się w coś
takiego
pakować? Przecież to nie ma najmniejszego sensu”. Mamy tu więc wyraźnie
zarysowany
kontrast między nieszczęśliwą dziennikarką, a zadowolonymi ze swego losu, a więc
szczęśliwymi sponsorówkami. Nie może być wątpliwości co do tego, kto wybrał
właściwą drogę, tym bardziej, że dziennikarka ulega z chwili na chwilę coraz większej
fascynacji postaciami sponsorówek, przechodząc od początkowego dystansu, do
coraz
większej zażyłości z nimi, a nawet upodabniając się do nich i przejmując ich obyczaje,
co
się przejawia na przykład w tym, że zaczyna palić papierosy, upijać się i jeść jak świnia.
Ona im po prostu zazdrości, chciałaby żyć tak jak one? Żałuje, ze została żoną, matką i
dziennikarką, a nie sponsorówką. W pewnym momencie opuszcza przyjęcie, które jej
mąż urządził dla swego szefa, po czym w stroju, który bardzo upodabnia ją do
miejskich
sponsorówek, przechadzających się od latarni do latarni, wałęsa się nocną porą po
Paryżu. Myślimy sobie w pierwszym momencie, że to po to, aby znaleźć sobie jakiegoś
sponsora, a tym samym spełnić nareszcie swe marzenie o byciu obsikiwaną i doznać
tych jedynych w swoim rodzaju i niepowtarzalnych wrażeń, jakie towarzyszą wbijaniu
butelki. Dzieje się jednak inaczej – oto dziennikarka wraca do domu aby ratować swe
małżeństwo, co się przejawia w tym, że rozpina swemu mężowi rozporek i wyciąga
jego
zawartość w wiadomym celu, na co ten ostatni, zdumiony i zaskoczony takim obrotem
sprawy, odpowiada odmową. W końcowej scenie filmu widzimy całą tę rodzinkę, jak
zasiada wspólnie do stołu. Może to już ostatni raz, a może to jest początek odnowy?
Tego już nigdy się nie dowiemy.
Przesłanie tego filmu jest więc jasne i klarowne: „dziewczyny, zostańcie
sposnsorówkami! Niech wam przypadkiem nie przyjdzie do głowy, aby zakładać
rodzinę,
bo same widzicie jaki to kanał. Ponury los dziennikarki powinien być dla was
przestrogą.”
To nie przypadek, że Małgośka do roli dziennikarki zatrudniła nie byle kogo, ale
gwiazdę
o światowej sławie. Dzięki temu jej perswazja w uszach młodocianych kandydatek na
sponsorówki brzmi bardziej przekonywająco. Zagadką tylko jest dla mnie to, dlaczego
ona taką rolę przyjęła. Rozumiem, że młodociana i nikomu nieznana aktoreczka
gotowa
jest zjeść własne, za przeproszeniem, g...., aby tylko dostać rolę i zaistnieć, ale taka
gwiazda jak J.B.? Po co jej to było? W wywiadzie mówi, że dla zdobycia dóbr tego
świata
ludzie gotowi są posunąć się bardzo daleko. Czy ona rzeczywiście musiała posunąć
się
aż do tego by przyjąć tę rolę? W chwilę później mówi, że ona w głębi duszy czuje się
wolna. Czyżby chciała przez to dać nam do zrozumienia, że do przyjęcia tej roli została
zmuszona? Tak, czy owak przypuszczam, że ma teraz po tym filmie niezłego kaca.
A więc Małgośka chce nas przekonać, że sponsorówki są szczęśliwe biorąc udział w
tych
wszystkich obrzydliwościach i upodleniach, których widokiem ona przez półtorej
godziny
masakruje naszą wrażliwość oraz poczucie smaku i przyzwoitości. Następnie
Małgośka
usiłuje nas przekonać, że dziennikarka znanego i poczytnego pisma, a więc kobieta
chyba nie głupia i mająca jakiś kręgosłup moralny, ulega fascynacji osobowością
dwóch głupiutkich i wykolejonych dziewczątek, i to do tego stopnia, że zatraca własną
osobowość, aby upodobnić się do nich. Ja bynajmniej nie czuję się przekonany. Dla
mnie to są bajędy i naigrawanie się z widza wynikające z pogardy dla niego. Tak samo
próba ratowania związku poprzez penetrację rozporka. Zamiast zaprosić go na
romantyczną kolację przy świecach, albo zaproponować wspólne odwiedzenie tych
miejsc, gdzie on ją po raz pierwszy pocałował i wyznał jej swoją miłość, ona usiłuje
odnowić ich związek wkładając mu łapę do rozporka. Skąd niby u kobiety na poziomie i
nie pozbawionej wrażliwości miałoby się wziąć tak prostackie zachowanie? Tak
mogłaby
odnawiać swój związek uliczna prostytutka z alfonsem, ale chyba nie kobieta z
francuskiej elity intelektualnej ze swoim mężem. A może ja mam zbyt wyidealizowane
pojęcie o tej elicie?

Sztuka powinna pokazywać całą prawdę o człowieku, a więc zarówno to co jest w
nim brzydkiego, podłego i niskiego, jak i to co w nim jest wzniosłe, szlachetne i piękne.
Jeśli dzieło pokazuje nam samą tylko jedną stronę – tę złą, to nie jest dziełem sztuki,
lecz
antysztuki. Ja bym zaklasyfikował film „Sponsoring” do tej właśnie kategorii. Weźmy
sobie tę scenę masturbacji. Taka scena w dziele sztuki mogłaby mieć sens, gdyby
miała
czemuś służyć – na przykład temu, aby przekazać widzowi informację o tym, że
dziennikarka ma potrzeby seksualne, a zarazem postawić go wobec pytania o to,
czemu
w takim razie nie zaspokaja ich współżyjąc ze swoim mężem, który przecież wcale się
nie roztył i sprawia wrażenie całkiem pociągającego dla płci pięknej. W tym celu
wystarczyłaby jednak króciutka migawka, tymczasem zauważmy co robi Małgośka. Oto
specjalnie do tej sceny dobrzydza i postarza tę prześliczną i, jak na swój wiek,
znakomicie wyglądającą aktorkę, po czym każe jej na planie symulować dokonywanie
tego aktu w sposób wyjątkowo nieestetyczny, frenetyczny i zwierzęcy, a następnie tą
starością, brzydotą i zwierzęcością masakruje widza przez piętnaście minut. To jest
właśnie najistotniejsza cecha antysztuki – maltretowanie odbiorcy skondensowaną
ohydą. Jeśli nawet antysztuka pokaże nam przez moment jakąś perłę, to tylko po to, by
za
chwilę wrzucić ją do beczki z gnojówką. Głównym celem antysztuki jest wychwytywanie
w
człowieku tego co w nim najgorsze, najpodlejsze, najbardziej obrzydliwe a następnie
skondensowanie tego i ukazanie swemu odbiorcy. Tak, w istocie swej antysztuka jest
takim krzywym zwierciadłem, które Szatan ukazuje człowiekowi mówiąc mu: „przyjrzyj
się
sobie – oto jaki jesteś.” O ile prawdziwa sztuka stawia sobie za cel oczyszczenie
(katharsis) i tym samym uszlachetnienie swego odbiorcy, o tyle antysztuka wprost
przeciwnie – jego zbrukanie i znieprawienie. Im większe spiętrzenie plugastwa tym
lepiej. Pod tym względem Małgośka może sobie pogratulować, gdyż osiągnęła
całkiem
niezły rezultat. Gdybym miał się wybrać na następny jej film, to musiałbym wziąć ze
sobą
plastykową torebkę na pawia, przed którym pewnie nie dałbym już rady się
powstrzymać.
Po co jednak miałbym się wybierać na jej kolejny film?

cronin35

Dziękuję za poparcie. Pozdrawiam. Mnabu

mnabu

Wam się chcę to czytać ? omg

Immortal_Stasin

Można się czegoś dowiedzieć, poznać opinię innych, spróbować skupić się czy też odnaleźć meritum. Przede wszystkim podyskutować, wymienić się poglądami.
Ale można też to olać, przestać czytać i pisać, dzieci nie uczyć alfabetu tylko zwinności palców na padzie... Mamy upragnioną wolność, korzystajmy z niej.

itifonhoum12

powinienem raczej napisać tak : czy chciało Ci się to pisać ? xd Szacun

Immortal_Stasin

To wciąga, ale teraz nie mam czasu kontynuować. @mnabu - wybacz.

ocenił(a) film na 4
mnabu

Przeczytałem cały post :) ładnie to rozkminiłeś/aś. Teraz wiem, czemu miałem niesmak przez cały seans. Szacun :)

ocenił(a) film na 4
mnabu

Nie widziałem filmu i raczej nie planuje po opiniach z jakimi się spotkałem, ale muszę przyznać, że Twój tekst jest kapitalny, nawet abstrahując od filmu jest świetnym a najbardziej podoba mi się ostatni akapit pod którym podpisuje się rękami i nogami.