Bardzo spokojny, delikatny i smutny film o człowieku, który na nowo uczy się żyć. „Spotkanie” to opowieść o wykładowcy akademickim, który zatracił sens swojego życia i w wyniku pewnego zbiegu okoliczności zaczyna go na nowo odnajdywać.
Film McCarthy'ego jest bardzo oszczędny, niesamowicie wyciszony i chłodny. O dziwo jednak dostarcza bardzo wielu emocji - momentami śmieszy, momentami wzrusza (ale nie jest przesadnie ckliwy), a co najważniejsze porusza kilka naprawdę ważnych spraw. Robi to jednak w tak subtelny sposób, że dla części osób może się wydać zbyt powolny, za bardzo rozciągnięty czy nijaki. Faktycznie momentami niewiele się tu dzieje, ale nie to jest przecież najważniejsze - najistotniejszy jest nastrój i ogólne wrażenie jakie pozostaje po seansie, a ono jest bardzo dobre. I choć sam film jest dość pesymistyczny i smutny, to jednak nie jest to obraz szczególnie dołujący czy przygnębiający.
McCarthy w „Spotkaniu” bardzo sprawnie pokazuje, że najważniejsze w życiu to bycie dobrym człowiekiem. Rasa, kolor skóry, pochodzenie nie ma tak naprawdę żadnego znaczenia, bo liczą się jedynie nasze uczynki, nasze intencje, nasze zachowanie i według nich powinniśmy patrzeć na ludzi. Rzuca także okiem na Stany - kraj ciągle pamiętający o 11.09, bojący się tak bardzo imigrantów, że strach przed nimi trafia niestety w niewinnych. McCarthy pokazuje kraj o rozrośniętej do granic możliwości biurokracji, kraj paradoksów (dla przykładu: na ścianie urzędu deportującego nielegalnych imigrantów wisi plakat - "Imigranci - siła Ameryki"). No i wreszcie opowiada o Walterze, który dzięki niezręcznemu spotkaniu z Tarekiem i Zainab - nielegalnymi imigrantami, którzy zamieszkali w jego drugim mieszkaniu w Nowym Jorku, spojrzy inaczej na samego siebie i zacznie znowu prawdziwie żyć.
Na koniec muszę jeszcze koniecznie napisać o Richardzie Jenkinsie, który rewelacyjnie zagrał Waltera (pozostali aktorzy także spisali się dobrze), oraz o muzyce Jana A.P. Kaczmarka, którą wielu się już zachwyca, a mnie niestety jakoś znowu nie porwała. Fakt, jest ładna i dobrze pasuje do obrazu, ale taka przecież w dramacie muzyka być powinna. I tyle...
8/10
"Oszczędny" to słowo, które i mi przyszło na myśl podczas oglądania. Taki trochę "europejski" amerykański film - bez pompy, efektów specjalnych, film, w którym występują ludzie, nie cyfrowo obrobione idealne postaci.
Jeśli chodzi o muzykę - nie zauważałam jej, więc nie przeszkadzała i nie zakłócała tego spokojnego obrazu.
Dla mnie różwnież 8/10.