Niebezpieczeństwo istnienia "spełniarki życzeń", objawiające się tym, że dostajesz to, czego naprawdę chcesz ty sam w głębi serca, z czego nie zdajesz sobie sprawy, i co uświadomi ci, jak mało w istocie jesteś wart. Poszukiwanie celu, senstu życia vs cel / sens takich poszukiwań / niemożność znalezienia jednego i drugiego bez wiary. Wiara w zderzeniu z rozumen - które z nich daje szczęście? Czy zostaje sie straceńcem, bo tak się życie układa, czy życie tak sie układa, bo jest się straceńcem? Miłość, sprawiająca że "gorzkie szczęście" jest lepsze niż żadne, jedyna (?) obrona wątłych ludzkich istot przed światem/Strefą/życiem i śmiercią.
I tak dalej, i tak dalej, bla bla bla - same ważkie pytania, można je zresztą mnożyć. To wszystko w filmie jest. Tylko co z tego, skoro podano je w formie tak nudnej, że już nie można bardziej?
Tego właśnie nie lubię w tzw. ambitnych filmach, w tych wszsytkich Bergmanach, Lynchach i innych Kieślowskich. Tego, że są takie męczące, rozwlekłe i często niezrozumiałe. Pod tym względem "Stalker" Tarkowskiego bije wszelkie rekordy. Ten film jest zajebiście, ale to ZAJEBIŚCIE nudny. Dłużyżny. Rozwlekłe sceny, w których nic się nie dzieje i nikt się nie odzywa. Rozwlekłe ujęcia nieruchomego krajobrazu. Pod koniec bohaterowie siedzą obok siebie przed komnatą życzeń i nic nie mówią ani się nie poruszają - ta scena trwa trzy minuty. Bo dotrwałam do końca, przykuta determinacją obejrzenia zachwalanego arcydzieła na podstawie jednej z moich ulubionych książek (BTW - jeśli ktoś się spodziewał ekranizacji "Pikniku...", srodze sie zawiedzie, bo z fabuły nie zostało prawie nic). Nuda wyziewa z każdej klatki tego filmu, z każdej sceny, z każdego ujęcia. Pod koniec już całkiem serio myślałam, że skonam.
Dobre dialogi, zwłaszcza pod samą komnatą, końcowe rozważania stalkera i monolog żony. Dobra muzyka, niestety było jej jak na lekarstwo. Końcowe ujęcie wymarłej okolicy musiało robić niesamowite wrażenie zwłaszcza po Czarnobylu (i wciąż jeszcze robi) - pod tym względem film okazał się doprawdy proroczy. Jest własnie tylko to jedno ale - że jest nudny jak jasna cholera.
Już słyszę krzyk, że tak właśnie ma być. Że taka była wizja reżysera, którego geniuszu nie jestem w stanie pojąć z powodu braku wiedzy filmowej, więc może niech wrócę do oglądania "American Pie". Że ta rozwlekłość akcji (jakiej akcji?!), oszczędność środków wyrazu, powolna praca kamery, miało tę wizję objawić - oczywiście tylko widzowi wrażliwemu na takie mądre rzeczy. Że w odróżnieniu od hollywoodzkiej papki miało zmusić do przemyśleń. Ok może tak rzeczywiście jest. Tyle tylko, że to samo można było przecież osiągnąć bez wystawiania wytrzymałości widza na aż taką próbę wytrzymałości. To jest film dla hardkorowców. Nie jestem hardkorowcem. Wkurza mnie drętwota, rozwlekłość, przegadanie, nuda i absolutny brak humoru, choćby nie wiem jak ważny problem folozoficzno-egzystencjalny był w tym filmie poruszony. A żaden z filmów, które widziałam, nie posiadał takiego stężenia tych wszystkich składników, jak właśnie ten. Podsumowując - dla mnie ten "Stalker" okazał się wielkim
rozczarowaniem.
Stary temat, zupełnie o nim zapomniałam :). Jesteś chyba pierwszą osobą, która zauważyła, że określiłam ten film jako "mądry", do tej pory czytałam tylko pełne wyższości pierdo lolo o tym, jak śmiałam napisać, że jest nudny. Powiem tak: po latach (a właściwie po roku :) doszłam do wniosku, że mój post na pewno był pochopny. Pisałam go na gorąco pod wpływem wkurzenia i zawodu, że nie dostałam dobrej ekranizacji tekstu Strugackich. I w dalszym ciągu jestem zdania, że książce przydałaby się wierniejsza ekranizacja. Film Tarkowskiego należy jednak rozpatrywać w oderwaniu od książki, jako film sam w sobie. Podtrzymuję zdanie, że jest rozwlekły do bólu, akcja stoi w miejscu i jest nudniej niż na poziomkach Bergmana, ale niekiedy trafiają mi się momenty, że jestem w nastroju do oglądania takich właśnie filmów. Niektóre tak mają, że w tym ich cały urok, a ja mam tak, że do oglądania czegoś takiego potrzebuję odpowiedniego nastroju. Niedawno przebrnęłam przez "Melancholię" Triera i dałam radę, więc i przez "Stalkera" dam pewnie radę przebrnąć, tym razem z innym nastawieniem. Póki co wstrzymuję się z oceną.
"Powiem tak: po latach (a właściwie po roku :) doszłam do wniosku, że mój post na pewno był pochopny."
A ja to wiedziałem od samego początku, odkąd go przeczytałem. Stąd też moje "pełne wyższości" podejście doń. :-)
"Póki co wstrzymuję się z oceną."
To najmądrzejsza rzecz, jaką w tym temacie napisałaś. :-)
"[...] i przez "Stalkera" dam pewnie radę przebrnąć, tym razem z innym nastawieniem."
Zatem pozostaje mi jedno - życzę Ci powodzenia.
A tak serio - nic mnie nie interesuje, jaką wystawisz ocenę "Stalkerowi". Nic mnie nie interesuje, czy sobie z tym arcydziełem poradzisz, czy też nie. Nic mnie nie interesuje, czy potrafisz zdobyć się na to "inne nastawienie", czy też okażesz się do tego niezdolna. To, co tu napiszesz, także mnie nie interesuje - i nawet to, jak na to odpowiem. Zatem nie przeżywaj tego aż tak bardzo, to tylko i wyłącznie zabawa, mniej czy bardziej sympatyczna i mniej czy bardziej pasjonująca.
"Podtrzymuję zdanie, że jest rozwlekły do bólu, akcja stoi w miejscu [...]" - acz trud przeczytania tego, co napisali ci, którzy bardziej od Ciebie zrozumieli ten film, mogłabyś sobie zadać, nie zaszkodziłoby Ci to.
Pozdrawiam.
To nie był post do skierowany ciebie, mam wrażenie, że dość się już nagadaliśmy w tym temacie. Ciągnięcie tego nie ma sensu, za bardzo się różnimy i nie lubimy.
Również pozdrawiam.
"To nie był post do skierowany ciebie"
Baju baju - myślisz tylko o mnie. ;-)
"za bardzo się różnimy i nie lubimy"
Przecież ja... Cię lubię! Nawet podkochuję się w Twoim obuwiu! ;-)
A tak serio - dziecinada. Znielubić kogoś za kilka żartobliwych uwag (no, niech będzie, złośliwych też, he he he). Na pewno małżonka to z Ciebie byłaby wymagająca. ;-)
Pozdrawiam, Merri :-)