Tego się można było spodziewać. Po tegorocznym, ogromnym sukcesie XI części gwiezdnej wędrówki, alekino! rozpoczęło w lipcu przypominkowe emisje pierwszych sześciu filmów spod znaku „Star Trek”. Trochę szkoda, że od razu nie zdecydowano się na wyświetlenie wszystkich 10 filmów, ale oczywiście lepsze to niż nic. Jest to więc świetna okazja do, albo poznania słynnej załogi statku Enterprise, albo do przypomnienia sobie jej, kultowych już przygód.
Pomimo iż pierwszy kinowy „Star Trek” został nakręcony 30! lat temu nie nadgryzł go ząb czasu i ogląda się go nadzwyczaj dobrze. Oczywiście jest tu trochę dłużyzn, ale dzięki fenomenalnej muzyce Jerry’ego Goldsmitha udaje się zbudować odpowiednie napięcie, które przez cały czas trzyma nas przed ekranem i nie pozwala się przez chwilę nudzić. Właśnie rewelacyjna muzyka jest ogromnym plusem tego filmu. Goldsmith stworzył przepiękny motyw przewodni (później wykorzystany w serialu TNG) oraz rewelacyjną muzykę ilustracyjną, której nie powstydziłby się żaden współczesny kompozytor. To właśnie dzięki muzyce takie sceny jak zagadkowy prolog nabierają siły i dynamizmu. Dzięki niej nawet przydługa i podniosła scena pierwszego lotu na Enterprise, robi ogromne wrażenie.
Również i efekty specjalne pomimo upływu lat prezentują się całkiem dobrze, a z pewnością w 1979 roku były czymś niezwykłym i zapierały dech w piersiach. W ST nigdy jednak wyłącznie o popisywanie się techniką nie chodziło. Tu zawsze ważniejsza była opowiadana historia i przedstawianie relacji między bohaterami. I tak jest też i w filmie.
Nieznana chmura energii zbliża się do Ziemi, niszcząc wszystko co napotka na swojej drodze. Załoga nowo wyremontowanego statku Enterprise ma tylko dwa dni na zbadanie i unieszkodliwienie tego niezwykłego zjawiska. Fabuła jest więc interesująca i jednocześnie co typowe dla Treka jest pretekstem do zadania kilku ważnych pytań na temat sensu istnienia, czy celu powstania życia. Pytań zastanawiających się nad naturą ludzką i jej niezwykłością.
Sam film różni się trochę od serialowego pierwowzoru. Być może to (znów) przez upływ czasu, wszak premiera filmu miała miejsce ponad 10 lat po pojawieniu się serialu na antenie telewizji. A może to przez scenografię, która wygląda wreszcie poważniej i nie budzi tyle uśmiechu co ta znana z TOS. I nawet bohaterowie, do których poprzednio jakoś nie potrafiłem się przyzwyczaić tu prezentują się lepiej - niepokorny Kirk, zabawny doktor McCoy czy chłodny Spock - tworząc prawdziwą, sympatyczną załogę, do której bardzo szybko możemy się przywiązać i jej kibicować.
7/10