electric lady land nadciąga, a wena jest leatherfejsa.
teksańska masakra piłą mechaniczną pierwszego ćwierćwiecza trzeciego tysiąclecia.
trudno nie docenić, trudniej nie pokochać.
tyle z wrażeniowości, bo jest i sama konstrukcja - rwana i skakana, nieoczywista, nielinearna, chapterowa.
w zanadrzu ma sporo zaskoczeń, a w sobie sporo zanadrzy.
na każdym kroku nowe niespodzianki, wpisywane w strzępki wrażeń, poszerzają nasze pole widzenia wydarzeń kwestionując wszystko do czegośmy doszli jeszcze przed pięcioma sekundami.
i tak raz za razem za razem raz a kolejno odlicz że się nie doszukasz: kto tutaj szuka i czyjego wzroku a kto go unika.
w ciepło zimno zabawa taka, tylko że kinowa.
po prostu narodził się nowy filmowiec i należy się tylko radować - zanim programowo:
a. zacznie malować na większym płótnie, i
b. powróci do formy bez formy
jak powiadają poeci.
o wszystkim jak zwykle zadecyduje film trzeci.