W latach 70-tych i 80-tych powstało wiele horrorów, które dzieliły się na kilka nowelek. Niekiedy były to zbiory wybitnie udane. Często jednak cierpiały na brak równego poziomu na przestrzeni całego filmu, w którym to na przykład na jedną znakomitą nowelkę przypadały dwie słabsze. "Strefa Mroku" również cierpi na ten syndrom. Dwie pierwsze opowieści nie podobały mi się (pierwsza - wstępnie wydawałoby się, że z ciekawym pomysłem, ostatecznie przewidywalna i niczego nie odkrywająca, druga - prosty, wręcz banalny pomysł, zbyt cukierkowa atmosfera i zupełny brak horroru, tylko psuje całość). Trzecia historia ma fajny pomysł, który został bardzo ciekawie zrealizowany. Sporo czarnego humoru w odrealnionej, tajemniczej, po prostu niesamowitej atmosferze. Świetna gra aktorska i bardzo dobra postać małego "czarodzieja". Wciąga i zaskakuje, choć zakończenie trochę rozczarowuje. Najlepsza jest jednak ostatnia nowelka w filmie - o człowieku panicznie bojącym się latania samolotem. Klimat jest ekstremalnie klaustrofobiczny, gęsty i mroczny. Napięcie rośnie z minuty na minutę. Na plus można zaliczyć również muzykę i genialnego Johna Lithgowa. Prosty zamysł, ale za to jak świetnie wcielony w życie! Ogólnie "Strefę Mroku" cechuje mała spójność i mało ciekawy motyw wiążący wszystkie nowelki. A szkoda, bo rozpatrując je odrębnie jednak zyskują na wartości. Moja ocena: 6/10.