Po pierwsze tym, że scenariusz z prawdami wiary nie miał nic wspólnego. Bohaterka otrzymuje stygmaty nie, jako dar od Boga, ale jako spuściznę po duchu zmarłego zakonnika. Po drugie, że pojawia się wszechobecne przekonanie, że chłop z baba na planie (nieważne, że ksiądz) - romans mile widziany. Nic nudniejszego! Po trzecie - forma została zaburzona, dokładnie w momencie kiedy bohaterowie siedzą przy stoliku na świeżym powietrzu, wówczas następuje przyspieszenie akcji (tak postępują byle jacy kompozytorzy mający dość zmagań z utworem, który piszą, kończąc go szybko). Od lat czekam na film religijny, ale nie smętnie religijny. Film maksymalnie nowoczesny! O człowieku religijnym, nieprzeciętnym, miłującym Boga nade wszystko, doświadczanym i obdarowywanym przez Niego. O człowieku samotnym (bez romansów!!!!!!!!!), gdzie codzienność łączy się z rzeczywistością transcendentalną. Stygmaty, Aniołowie, Maryja. Wszechświat...